poniedziałek, 26 września 2011

Powrót z Serpelic

riatNaszą piątkową podróż do Serpelic zapewne zaliczyć można do tych hardkorowych. Korki w Warszawie, korki za Warszawą, korki korki korki. W zasadzie jeden wielki korek, który podróż dwu godzinną, zmienił w podróż sześcio godzinną. Droga powrotna była jednak o wiele spokojniejsza i szybsza. Na mnogość atrakcji i nieoczekiwanych splotów wydarzeń nie sposób chyba narzekać :-)

Niedzielny poranek rozpoczął się dość wcześnie i niemalże od razu zaczęliśmy "załadunek" małego, czerwonego samochodu...

Później uczestniczyliśmy we Mszy Świętej. Kościółek i klasztor kapucyński w Serpelicach to bardzo urokliwe budowle. 

Po spakowaniu wszystkich plecaków, toreb,  śpiworów,  reklamówek i woreczków... ruszyliśmy w drogę... jednak najpierw do Janowa Podlaskiego.

Stadnina w Janowie Podlaskim - istniejąca od 1817 roku, najstarsza państwowa stadnina koni w Polsce - jest również jedną z najpiękniejszych. Wbrew nazwie nie znajduje się ona w samym Janowie, ale w odległej od niego o 2 km miejscowości Wygoda. Malowniczo położona wśród bujnych nadbużańskich łąk, jest prawdziwym „końskim rajem”. Stadnina słynie głównie z hodowli koni czystej krwi arabskiej. Mniej znane w świecie, ale równie znakomite są hodowane tu konie angloarabskie.

Jak twierdzili pracownicy, najtańszego "wałacha" można nabyć za tysiąc peelenów. Natomiast o cenach aukcyjnych, nikt za bardzo nie chciał dyskutować :-)
Można jednak sobie na nie popatrzeć w internecie: Wartości koników podane w euro



Koniki bardzo szybko zaprzyjaźniły się z naszymi wolontariuszkami.


Następnie ruszyliśmy pozwiedzać stajnie i cały olbrzymi teren na którym znajduje się znana na całym świecie stadnina.



Słaba stajnia? Kolega zapytał: "jeżeli tak mieszkają konie, to jak mieszkają ludzie?"

a jednak... na wszystkich wybiegach drugie śniadanko skubały wszelkiej maści koniki. Ekspertów tej materii w naszych szeregach zabrakło, ale były naprawdę piękne!

Dużą atrakcją jest znajdujący się w starym parku zabytkowy XIX-wieczny zespół stajni, z których najstarsze: „Zegarowa” z 1848 r. oraz „Czołowa” z 1841 r. zaprojektowane zostały przez słynnego architekta Henryka Marconiego.


Historia Stadniny w Janowie Podlaskim


Za datę założenia stadniny uznaje się 18 grudnia 1817 roku - dzień, w którym do Janowa dotarło stado prowadzone przez Jana Ritza, realizującego misję zorganizowania na ziemiach polskich stadniny państwowej.

Nadbużańskich łęg, na razie wystarczy ... (po wczorajszych wędrówkach). Następnym razem bierzemy małe kajaczki, tudzież pelipopter do przenoszenia ludzi nad rozlanymi zakolami Bugu.

Po odwiedzinach w Janowie, ruszyliśmy dalej...

 Niejako po drodze, napotkaliśmy wolno pasącego się bizona,  który  w przeciwieństwie do podlaskich koni dał się z łatwością ujarzmić.


Tak się właśnie spełnia marzenia z dzieciństwa!

Dla takiego zdjęcia warto chyba założyć konto na facebooku!

Ostatnie chwile relaksu przed dalszą podróżą... a tu nagle...

... hop i .... pan Maciej wystawił ze swego warsztatu rumaki, ale tym razem mechaniczne...

Kuce te, niektóre mniej inne bardziej narowiste udało się w końcu ujarzmić. Chętni mogli spróbować "ganianego na dwa koła" szaleństwa. W końcu jednak ładnie podziękowaliśmy za ciepłe przyjęcie, kawę ciasto i w te pędy ruszyliśmy już do domku. Przed nami przecież były jeszcze niedzielne rodaków do miasta powroty.

Rocznicowy wyjazd do Serpelic

Ni mniej ni więcej, ale rok temu oficjalnie założyliśmy naszą Fundację. Rozmowy trwały ponoć już rok wcześniej, ale właśnie w okolicach lato/jesień zaczęli pojawiać się pierwsi wolontariusze. Chcąc uczcić wspólnie tą małą rocznicę udaliśmy się w gościnę do Braci Mniejszych Kapucynów z Serpelic. Tam w przytulnej chatce, spędziliśmy miło cały weekend. Może niekoniecznie cały weekend spędziliśmy właśnie  w chatce, ale i troszkę pomaszerowaliśmy po nadbużańskich terenach.

Przed wyjściem strzeliliśmy pamiątkową fotkę.

Następnie zgodnym krokiem, ruszyliśmy w nieznane...

Ostatnie przegrupowanie...

kolejne narady,

i w końcu ruszyliśmy....

ku wschodzącemu słońcu :-)

Czasem sam marsz był wręcz sielanką, ale i trafiały się cięższe odcinki...

Tutaj musieliśmy uciekać przed rozpędzonym jeleniem polnym....

... i także widzieliśmy reklamowane od początku marszu przez wędrujących z nami braci, Borsuki!

Świetne wyglądają te chaty, niektóre nie zamieszkane...

inne zamieszkane....

... tutaj coś niesamowitego - STUDNIA z WODĄ PITNĄ.

Chaty większe, mniejsze - prawie jak w hobbitowie...

Tutaj to chyba musiał mieszkać Gandalf, ew jego kuzyni... lub bardziej kuzynka...

i jeszcze jedna chatka co niejedno na granicy widziała...

Po kilometrach marszu, doszliśmy nad Bug. Jedni zabrali się za wytyczanie dalszej marszruty,

inni fikali koziołki... Ciekawe co ten pan na zdjęciu robi? Tak chyba wygląda nadbużański relaks...

Nastąpił więc mały odpoczynek w pięknej scenerii i przy niezwykle słonecznej pogodzie...

Odpoczynek się przeciągał, aż...

zaatakowaliśmy podejście na skarpę ...

.... z której rozciągał się świetny widok na zakole Bugu...

a było na co popatrzeć! Na dole śmigały sobie kajaki, a w krzaczkach polował Pan z aparatem fotograficznym.

W końcu dotarliśmy na polankę, gdzie można było rozpalić ognisko i się nieco posilić. Niektóre koleżanki prezentowały intrygującą strategię pieczenia kiełbasek - np. w locie i bez widoku na ten niecny proceder.

Nadszedł w końcu czas na krótką sjestę... cisza spokój, tylko przyroda, płynąca woda i piękne niebo!

Niestety i z tej sielanki trzeba było wrócić na ziemię i pomaszerować w stronę domu!

Najpierw jednak krótka rozgrzewka - każdy woli inne układy rozgrzewające. Jedni klasyczne rozciąganie,

.. koleżanka zapewne kocha makarenę,

... brat Adam z kolei do rozgrzania mięśni przed marszem, stosuje technikę tzw. przyjmującego śmigłowiec!

Ashes to ashes & dust to dust... aczkolwiek nie zasypywaliśmy gruszek w popiele, gdyż czekała nas jeszcze droga powrotna...

która okazała się być nieco cięższą...

W ten właśnie sposób, na początku z większą, później z nieco mniejszą satysfakcją, zwiedzaliśmy starorzecze Bugu i przyległe łąki, pola i bagienka...

Na szczęście szliśmy cały czas do przodu....

choć czasem przyroda okazywała się silniejsza i trzeba było zrobić dwa kroki wstecz...

By później już po wytartych szlakach trafić w końcu do bazy.

Po kilku chwilach oddechu, kapucyńskim poczęstunku, powędrowaliśmy jeszcze na Serpelicką Kalwarię. Początki Kalwarii Podlaskiej sięgają 1981 r. Wtedy to, w czasie rekolekcji zakonnych Ojciec Rekolekcjonista postawił wobec zgromadzonych Braci zapytanie: "Dlaczego wy, Kapucyni, mając tak wielkiego człowieka jak O. Pio nie macie w Polsce żadnego sanktuarium Męki Pańskiej, która w szczególny sposób odcisnęła się na życiu i na ciele Stygmatyka?"

Krzyże przynoszą tutaj pątnicy z całej Polski

Uchwala Kapituły Prowincjalnej 1981 r., w czasie kadencji prowincjalskiej O. Pacyfika Antoniego Dydycza zdecydowano o realizacji wyżej wspomnianej idei powstania Kalwarii.

Z wielkim zapałem i zaangażowaniem podjął się tego dzieła Br. Adam Krajewski. Odbył pielgrzymkę do Ziemi Świętej przywożąc z sobą "ogromne" ilości ziemi i kamieni (przy wydatnej pomocy polskich sportowców spotkanych na lotniskach w Tel Awiwie i w Rzymie).


Na leśnej polanie stoi figura Zmartwychwstałego Chrystusa

W intencji budowniczych jest ona świadoma "replika" - odwzorowaniem Drogi Krzyżowej z Jerozolimy. Na ile było to możliwe w warunkach Serpelic zachowano odległości i usytuowanie terenowe poszczególnych stacji.

Wybudowano marmurowe kapliczki, do których płaskorzeźby nieodpłatnie zaprojektował znany rzeźbiarz Kazimierz Gustaw Zemla.

Obok znajduje się grób


... i wybudowana przez Kapucynów świątynia. Kaplice Ukrzyżowania Pańskiego usytuowano na najwyższym wzniesieniu w serpelickich lasach na gruncie ofiarowanym przez dobrodziejów z Serpelic. Kaplice te zaprojektował architekt - p. Daniel Mazur z Krakowa.

Więcej o Kalwarii w Serpelicach


To już ostatnie chwile w Serpelicach,

krótkie pożegnanie...

no i pora wracać do domku.


Znów spotkamy się za rok?
Czy może jednak wcześniej?
Podejrzewam, że w czwartek na spotkaniu w Jadłodajni!