wtorek, 18 czerwca 2013

Pragnienie prawdziwej wiary

Janek. Nietuzinkowa postać. Oczytany, inteligentny i zabawny. Niepasujący do środowiska w którym przebywa. Kolejny bohater cyklu: Historia bezdomnego.

Moja historia jest prosta. Mieszanka alkoholu i lenistwa spowodowały, że znalazłem się na ulicy - stwierdza na samym początku rozmowy. Pech chciał, że Janek wywodzi się z rodziny z problemami alkoholowymi. Wszyscy mężczyźni – bez wyjątku – pili nałogowo. Niestety Jankowi nie udało się zerwać z rodzinną „tradycją” i przez większość swojego dorosłego życia, nie rozstawał się z „butelką”. Na pewno stylu życia nie ułatwiał mu charakter. Janek to typowy samotnik, który każdą wolną chwilę poświęcał swojej pasji: czytaniu książek. – Dopóki nie miałem problemów ze wzrokiem, to czytałem po jednej książce dziennie. Teraz jest trochę gorzej. Ale póki jeszcze widzę, to staram się czytać – przyznaje, dodając jednocześnie, że najbardziej interesują go książki o tematyce historycznej.

I chociaż w dzieciństwie Janek był bardzo zdolnym uczniem i zapalonym matematykiem, to jednak do szkoły było mu „pod górkę”. Z powodu lenistwa skończył jedynie szkołę zawodową, ale fach zdobył: jest brukarzem. Swoją sumienność starał się wykorzystywać w walce na rynku pracy. Skutecznie, bo ze znalezieniem zatrudnienia nigdy nie miał problemów. Gorzej było z utrzymaniem stanowiska. – To co robiłem szybko mi się nudziło. Dlatego też często zmieniałem pracę – przyznaje i dodaje. – Przyzwyczaiłem się do życia na ulicy i wiem, że ciężko byłoby się przestawić na normalny tryb życia. Dlatego niechętnie podjąłbym się pracy stałej.

Tak więc Janek musi zadowolić się robotami dorywczymi. Sprzyja mu w tym abstynencja w której trwa już od pół roku. – Co prawda, takie okresy zdarzały się wcześniej, ale teraz już wiem, że nie chcę do tego wracać – przyznaje stanowczo. Zapytany jednak o to, jakie ma potrzeby materialne odpowiada krótko. – W zasadzie nie mam potrzeb. A pragnienie? Nie pragnę nic, poza prawdziwą wiarą – stwierdza i kiedy zaczyna mówić o swojej relacji z Bogiem, to w jego oku pojawia się błysk.

Adrianna Gągol




czwartek, 6 czerwca 2013

Na razie czekam

- Co mi daje wiara? To że jeszcze żyję. Gdybym nie wierzył to przypuszczam, że już dawno bym jakiegoś samobója strzelił – mówi 45-letni Krzysztof, kolejny bohater naszego cyklu. Od Zygmunta i innego, młodszego Krzyśka różni go to, że ma stałe lokum.

Znajduje się ono w starej, pożydowskiej kamienicy. Nie ma w nim prądu i bieżącej wody. – Wodę przynoszę sobie w bańkach i podgrzewam na kuchence gazowej. Jak chcę się umyć – biorę miskę. Mógłbym pojechać na Żytnią, albo Pobożańską (są tam łaźnie dla bezdomnych – przyp. red.), ale tu jest lepiej, nie ma stresów, kolejek – tłumaczy Krzysztof.
Mężczyzna skończył szkołę muzyczną i technikum samochodowe, nie poszedł na studia, bo nie było go na nie stać. Od dłuższego czasu zajmuje się pracami wykończeniowymi, zwłaszcza kładzeniem glazury, 3 lata pracował we Francji. Interesuje się historią, swego czasu służył w grupach specjalnych, dwukrotnie był na misjach wojskowych za granicą. Kilka lat temu zachorował na raka dwunastnicy, jednak dzięki staraniom lekarzy chorobę udało się pokonać. Stał się bezdomnym, ponieważ nie był w stanie tolerować pijaństwa i awantur pierwszej żony, z którą ma 21-letnią, obecnie studiującą córkę. W końcu sam sięgnął po alkohol i jak mówi – stoczył się na tyle, że wstydzi się pokazywać dawnym znajomym. Z drugą żoną było podobnie, też lubiła sobie wypić...
Zanim mężczyzna znalazł wspomnianą kamienicę szukał schronienia w różnych miejscach. – Spało się po budowach, nawet parę razy na klatce mi się zdarzyło, ale przeważnie starałem się mieć jakąś kwaterę, jakiś pokój – mówi. – Z pracą nie miałem problemów. Jak ktoś naprawdę chce pracować to za mniejsze czy większe pieniądze będzie pracował – dodaje.
   
                                                                                     

Do Fundacji Kapucyńskiej trafił zachęcony przez jednego z wolontariuszy, przyszedł na spotkanie wspólnoty duszpasterskiej „Schody do nieba” i został. Obecnie od czasu do czasu przychodzi na zupę do jadłodajni i pomaga robić Różańce Bezdomnych.
– Jak wychodziłem z domu na swoje (miałem wtedy około 16 lat, byłem rozrabiaką) matka mi powiedziała – synu rób tak w życiu, żeby nikt przez ciebie nie cierpiał. To ona nauczyła mnie pomagać, dlatego jak tylko mogę, staram się to robić. W zeszłą zimę to nawet 8 bezdomnych u mnie spało, w małym 15-metrowym pokoiku – wspomina.
Ważnym elementem w jego życiu jest wiara, wierzy w Boga od dziecka. Gdy był w 5 klasie podstawówki miał sen. – Przyśniła mi się Matka Boska (...) i powiedziała: pamiętaj masz coś do zrobienia w życiu. Tylko co? Już tyle zrobiłem złego i dobrego, że sam nie wiem. Na razie czekam.


Katarzyna Łoś