Pierwsze w polskiej historii wędrowne rekolekcje z osiołkami za nami. Wróciliśmy ze wspaniałym wyposażeniem wędrowców: mamy nowe serca, dusze przećwiczone w drodze i Bożą obietnicę domu. Nasze życiowe krzyże i prośby zanieśliśmy Chrystusowi na Święty Krzyż.
Każdy z nas wyobrażał sobie tę wyprawę inaczej, stosownie do dotychczasowych doświadczeń pielgrzymkowych. Nikt jednak nie był w stanie przewidzieć tego, co się wydarzyło. Nasza wyprawa miała na imię nieprzewidywalność. Szybko dostrzegliśmy, że nie można się tego bać, że to jedynie sposób Pana Boga na wzbudzenie w nas zgody na Jego prowadzenie. Wypatrywaliśmy więc Jego tropów, nasłuchiwaliśmy podpowiedzi i zawierzyliśmy mu każdy postawiony krok. Prowadził jak najlepszy Pasterz.
Z Warszawy do Janiszowa wyruszyliśmy w Niedzielę Zesłania Ducha Świętego. Wyjątkowo piękny dzień na rozpoczęcie wędrowania w poszukiwaniu życiowej mądrości, bo taki właśnie cel przyświeca wszystkim naszym wędrownym rekolekcjom z towarzyszeniem osłów. Pionierska wyprawa miała charakter szczególny: była wyprawą bezdomnych po dom. Trud drogi i napotykane przeciwności przemienialiśmy w modlitewną prośbę o stworzenie Kapucyńskiego Ośrodka Pomocy, który pomoże bezdomnym wrócić do samodzielnego życia.
Pod kierownictwem br. Piotra Wardawego nasza grupa, złożona z sześciu bezdomnych z Jadłodajni na Miodowej i wolontariusza z Fundacji Kapucyńskiej, dotarła do gospodarstwa Jarosława i Marii Sekułów w Janiszowie. To wspaniałe i ciepłe miejsce, w którym od razu poczuliśmy się jak w domu, bezpieczni i przyjęci. Jarek o hodowli osłów marzył od dzieciństwa. Wiedział, że są wyjątkowym łącznikiem świata biblijnego ze współczesnością, że dzięki wędrowaniu z osłem człowiek może się poczuć bohaterem biblijnym i bardziej zrozumieć, co znaczy dać się prowadzić woli Ojca. Sztuki hodowli osłów nauczył się przed laty w Egipcie, potem w Irlandii. Przywiózł stamtąd do Janiszowa swoje dwie pierwsze oślice: Fionę i Dużą Mysz. Od kilku lat w Janiszowie przygotowuje osły do pieszych wędrówek. To jedyne wędrowne osły w Polsce. Mówią o nim „zaklinacz osłów spod Sandomierza”, bo potrafi ułożyć nawet najtrudniejsze zwierzęta. Chciałby, by jego osły służyły Kościołowi, żeby stały się narzędziem w rękach Boga.
Nazajutrz w dwuosobowych zespołach, przydzielonych po jednym do każdej z trzech oślic, ruszyliśmy na Święty Krzyż. Trzy zupełnie różne ośle charaktery, wymagały indywidualnego prowadzenia i znalezienia właściwych sposobów na odpowiednie ich opanowanie. Dla zwiększenia trudności każdego dnia jeden zespół prowadził innego osła. Nie było łatwo. Bezdomni na co dzień są samotnikami.
Podczas wędrówki musieli współpracować w parach, prowadzić zgodnie osła, panować nad nim i otaczać go troską. Maszerowanie ze zwierzęciem po górach, polach, błotach i ruchliwych ulicach proste nie jest. Potrzeba przy tym zgrania, opanowania i zdecydowania. Wszyscy spisali się doskonale. Przywiązanie do osłów widoczne było już po pierwszym dniu wędrówki. Troszczyli się o nie tak w drodze, jak i na postojach, dbali by nie odniosły kontuzji, nie cierpiały nadmiernie z powodu atakujących je zewsząd końskich much i dostosowywali tempo marszu do możliwości każdego ze zwierząt.
Wspaniale przyjmowali nas ludzie. Już na początku drogi siostry Jadwiżanki z Zawichostu ugościły nas uroczystym śniadaniem. Pod swój dach przyjęli nas proboszczowie z Gierczyc, Biskupic i ksiądz ze Skoszyna, prowadzący tam schronisko św. Brata Alberta. Zadbano o nas także w Opatowie, gdzie zatrzymaliśmy się na godzinny odpoczynek. Witano nas radośnie na ulicach, a dzieci przybiegały zewsząd, by zobaczyć osiołki z bliska.
Każdemu przejściu przez wieś czy miasto towarzyszyła serdeczność i otwartość ludzi. Nabieraliśmy dzięki nim pewności, że idziemy właściwą drogą, prowadzeni przez Dobrego Pasterza. Niesłychanie wzruszająca była też postawa bezdomnych względem dzieci, które pojawiały się na niemal każdym postoju. Wszystkie chciały pogłaskać osiołka i wdrapać się na jego grzbiet. Mimo zmęczenia, panowie zajmowali się dziećmi, choć mogliby ten czas przeznaczyć na zasłużony odpoczynek.
Trudności napotykane podczas wędrówki, nieprzewidywalność zdarzeń i fizyczne zmęczenie stwarzały też pole do nieporozumień i konfliktów. Przebywanie ze sobą przez 24 godziny na dobę w tak ciężkich warunkach nie sprzyja udawaniu. W wyczerpaniu wychodzi z nas zwykle cała prawda, do której czasem trudno dotrzeć w kamuflażu codzienności. Każde z tych doświadczeń przekuwaliśmy w wartość. Codzienne rozmowy o przyczynach konfliktów, o błędach, które popełniamy i przeoczeniach, na które nie zwracamy uwagi, stały się doskonałym podłożem do lepszego zrozumienia drugiego człowieka. Każdego dnia znajdowaliśmy czas na wspólne dzielenie się drogą – jej siłą i słabością. To wyjątkowy sposób na scementowanie relacji i pogłębienie własnego patrzenia na innych.
W połowie drogi dołączyły do nas trzy siostry Kapucynki NSJ: mistrzyni nowicjatu s. Anna i dwie postulantki, Dorota i Monika. Przyłączyły się po jednej do każdego z trzech męskich zespołów, rozluźniając napięcia kobiecą wrażliwością i spokojem. Mimo, że nie wędrowały z nami od początku, błyskawicznie nawiązaliśmy relacje. Obecność sióstr to bez wątpienia kolejne potwierdzenie Bożego prowadzenia.
Przybycie na Święty Krzyż było dla nas prawdziwym świętem. Radość, wzruszenie i łzy wypełniały nasze serca przemienione drogą. Nasze małe, życiowe krzyże oparliśmy o Chrystusowy Święty Krzyż. Wiemy, że sam nas tam doprowadził, po to by w tym szczególnym miejscu przypomnieć kilka zawieruszonych prawd: warto walczyć ze słabością i przeciwnościami; warto się trudzić w drodze, by osiągnąć cel; najlepszą rzeczą, jaką możemy zrobić w nieprzewidywalności życia jest poddanie się Bożemu prowadzeniu. Tylko tak mamy szansę dotrzeć do Domu Ojca.
Wyprawa po dom przyniosła nam coś jeszcze. Świat bezdomnych bywa trudny i bezwzględny. Nie ma w nim zbyt wiele miejsca na autorytety i zaufanie. Bezdomni muszą się wykazywać ostrożnością w zawieraniu nowych znajomości. Jarka obserwowali uważnie i z godziny na godzinę nabierali do niego coraz większego szacunku i zaufania. Widzieli jak kocha swoje zwierzęta, dostrzegli też jak wielkie zaufanie mają do niego jego osły. W wielu sytuacjach tylko on potrafił namówić je do pokonania stromego, górzystego zejścia czy bagnistego wąwozu. Patrzyli na niego z podziwem, widząc że jest wzorem do naśladowania. Że choć jego życie nie było proste, a cała rzeczywistość sprzysięgała się przeciwko realizacji jego marzeń, trwał w dobrych postanowieniach i Bożej wierności, nie zagłuszając głosu własnego serca. Poznali człowieka z pasją, który nie lęka się trudu drogi i przeciwności życiowych wiatrów. Poznali człowieka, który poruszył najgłębsze pragnienia ich serc – powrotu do życia i odnalezienia własnej, dawno zagubionej pasji.
Marzena Nykiel