Nigdy nie sądziłam, że mogłabym być czyimś Aniołem. Zawsze raczej wydawało mi się, że to mi przydałby się jeszcze jeden Anioł - czasami można odnieść wrażenie, że w obliczu pokus, którym trudno się oprzeć, Anioł Stróż pozostaje bezradny...
Na Miodową pierwszy raz poszłam 30 grudnia 2010 r.. Nie po to, by pomagać. By obejrzeć słynną, ruchomą szopkę. Musiałam wyglądać na dość przerażoną, bo br. Piotr od razu dostrzegł nową twarz i pokrzepił słowem. Potem pojawiła się Ania, którą zapoznałam wcześniej przez... e-mail. Z racji tego, że z powodu różnych życiowych zawirowań nie od razu mogłam podjąć się wolontariatu, trwała nasza korespondencja e-mailowa. Z każdą kolejną wiadomością od Ani, która nie ustawała w informowaniu o poczynaniach Fundacji Kapucyńskiej i zapraszaniu do udziału w różnych akcjach i spotkaniach, nabierałam pewności, że chcę spróbować, że chcę tam być, dzielić czas z tymi ludźmi, że to ma Sens.
Utwierdzały mnie w tym także:
Matka Teresa (http://www.chadashim.pl/?p=1467),
s. Małgorzata Chmielewska (http://siostramalgorzata.blog.onet.pl/),
i wiele innych osób i ich świadectw życia, nie tylko kobiet.
To, co bardzo spodobało mi się w pracy Fundacji, to pomaganie z głową, dawanie właśnie wędki a nie ryby.
Na spotkaniach czwartkowych byłam zaledwie kilka razy, a już zdążyłam przekonać się, jak wiele nie my wolontariusze dajemy, ale jak wiele dają bezdomni, choć nie są tego świadomi. Ich bezpośredniość, szczerość, jakiś szczególny rodzaj wrażliwości skryty pod czasami zniszoną skórą, brudnym ciałem, zapuszczonymi włosami i oczami pełnymi... tego wszystkiego, czego doświadczyli, pomaga mi przybliżać się do prawdy o sobie. Oni się jej już tak nie boją - nie mają nic do stracenia? (...) Nam się ciągle wydaje, że mamy coś cennego do stracenia i kurczowo trzymamy się rzeczy tego świata, często przechodząc, mijając obojętnie drogę do Nieba, do Zbawienia. Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili (Mt 25,40).
Każda rzecz ma swój czas. Trafiłam akurat na czas przygotowywania projektu Anioł w Warszawie. Zindywidualizowana forma wolontariatu to było to, to było coś w sam raz dla mnie. Decyzję podjęłam szybko, właściwie nie było nad czym się zastanawiać. Więcej czasu zajęło mi oczyszczanie mojej motywacji i poszukiwanie odpowiedzi na pytanie dlaczego: czy bardziej dlatego, że bezdomnych traktowałam jako wyrzut sumienia czy może raczej jako nadzieję (i jeśli, to nadzieję na co tak naprawdę)? Myślę, że to proces, który nadal trwa i będzie trwać. Ale wracając do projektu... Najpierw szkolenie, a potem oczekiwanie. W międzyczasie pytanie znajomej: „Nie boisz się?‟ Bać się? Ale czego? To ludzie tacy sami jak ja czy ty. Tyle że może z nieco bogatszą i bardziej pokrętną drogą życia. Z tym kłującym serce pytaniem, które było dla mnie dowodem, jak wiele pracy jeszcze przed nami, by wyplenić negatywne stereotypy, czekałam na spotkanie z Dominikiem, któremu mam towarzyszyć. Potrzeba czasu, żebyśmy mogli się poznać. Potrzeba dookreślenia celu. Ale przecież dobre owoce dojrzewają powoli. Ile czeka nas zwątpień do wytrzymania? Nikt z nas nie wie, koniec wciąż pozostaje tajemnicą.
Na dziś wiem jedno: każdy może być Aniołem, tylko nie każdy o tym wie. I tylko tak się zastanawiam, które z nas dla kogo jest Nim tak naprawdę.
K.W.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz