To było Pani drugie spotkanie z bezdomnymi. Czym ono różniło się od poprzedniego?
– Nie wiem, czy można mówić o różnicy. W
każdym spotkaniu staram się, żeby ludzie, którzy na nie przychodzą,
czuli się swobodnie. Przez bezpośredni kontakt bezdomni otwierają się,
śpiewają. Każde spotkanie dla mnie to poznawanie człowieka. Ostatnio
bezdomni brali udział w ćwiczeniach teatralnych, tym razem – było to
spotkanie bożonarodzeniowe, a przecież to święta bardzo rodzinne.
Szczęśliwe dla ludzi, którzy mają obok siebie swoich bliskich i własny
kąt. Smutne dla ludzi osamotnionych, bezradnych, nie widzących żadnych
szans na poprawę swojego losu. Ale wszyscy razem chętnie śpiewaliśmy
kolędy, nie kryjąc wzruszenia.
Co Panią najbardziej uderza wśród bezdomnych?
– Na pewno ich cierpienie, bezradność,
częsta depresja… Dla mnie przerażające jest to, że śpią na dworcach, w
kanałach, często szukają schronienia w piwnicach czy w zimnych domkach
na działkach. Niektórzy ludzie ich wyrzucają, nie zastanawiając się, że
taki kąt ratuje im życie. Przerażają mnie informacje w mediach, że dla
wszystkich bezdomnych jest miejsce, nawet na… podłodze. Niestety czasem
nawet podłogi w takich schroniskach brakuje. Dlatego apeluję do ludzi –
zanim wyrzucicie człowieka na mróz z ciepłej klatki schodowej,
zastanówcie się, czy rano jeszcze będzie żył. Najgorsze jest to, że
niektórzy już pogodzili się z losem i przestali walczyć o poprawę
swojego bytu. Pamiętajcie Państwo, siedząc w swoich ciepłych domach, że
ci ludzie potrzebują pomocy i że są osobami czującymi tak, jak my.
Co Pani wyciągnęła dla siebie z tego spotkania?
– Przychodzi mi taka refleksja – bądźmy
ostrożni z ocenianiem drugiego człowieka, bo każdy z nas może znaleźć
się w podobnej sytuacji. Czasem załamanie nerwowe, śmierć bliskich,
choroba alkoholowa prowadzi do katastrofy. Ale trzeba tu wspomnieć o
ludziach bezdomnych, którzy dzielnie walczą, pracują, przestali pic i
dla nich zaczyna świecić słońce, którego dotąd nie widzieli. Takie
spotkanie dla nich to rodzaj terapii, a dla mnie ma ogromną wartość, że
drugi, zraniony człowiek potrafi się otworzyć i opowiedzieć o swoim
losie, czasem marzeniu oraz nie wstydzić się łez. Aktor może świetnie
zagrać osobę bezdomną, ale rzeczywistość jest znacznie ciemniejsza i
bezwzględna.
To było też niezwykłe spotkanie z
tego względu, że Pani jest doświadczoną aktorką, a występowała Pani ze
studentami. Co było najlepsze w tym występie?
– Ich gotowość i profesjonalizm. Każda
kolęda była dopracowana i przygotowana przez tercet skrzypcowy: Damiana
Henke, Teresę Łukomską i Natalię Żebrowską. Uderzyło mnie, że studenci
byli bardzo elastyczni, gotowi do współpracy bez wcześniejszych prób.
Wspaniale dostosowali tonacje do naszych niskich głosów, bo ja jestem
altem, a moja koleżanka – poetka, Elżbieta Stankiewicz, która dzielnie
tworzyła ze mną program – kontraltem. Bardzo dziękuję tej wspaniałej
młodzieży za stworzenie klimatu tego wieczoru i Elżbiecie za napisanie
pięknych świątecznych kolęd i pastorałek.
W święta najpiękniejsze jest…
Przede wszystkim spotkanie. Spotkanie z
przyjaciółmi i z moją mama. Myślimy o osobach, które odeszły i które
spotykamy. Zazwyczaj jeżdżę na Śląsk, do rodziny i przyjaciół, których
znam od dziecka. Moja mama uwielbia gotować. To są bardzo tradycyjne
święta. Śpiewamy kolędy… Zawsze jest u nas talerz dla zbłąkanego
wędrowca. Nawet kiedyś taki wędrowiec do nas przyszedł! Kiedy moja
babcia żyła, na święta zjeżdżała się cała rodzina – wszystkie siostry
mojej mamy, kuzyni… Święta spędzaliśmy wtedy u najstarszej siostry mamy w
Krakowie. Nasza choinka miała około trzech metrów! Było wesoło i
cieszyliśmy się z tych spotkań. Dziś spotykamy się w znacznie węższym
gronie, wspominamy babcię i dziadka, których już nie ma. Szanujmy
rodzinę i przyjaciół. Pomyślmy, jak bardzo byśmy ich pragnęli, gdyby ich
nie było.
Rozmawiała: Katarzyna Jankowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz