- Co mi daje wiara? To
że jeszcze żyję. Gdybym nie wierzył to przypuszczam, że już
dawno bym jakiegoś samobója strzelił – mówi 45-letni Krzysztof,
kolejny bohater naszego cyklu. Od Zygmunta i innego, młodszego
Krzyśka różni go to, że ma stałe lokum.
Znajduje się ono w
starej, pożydowskiej kamienicy. Nie ma w nim prądu i bieżącej
wody. – Wodę przynoszę sobie w bańkach i podgrzewam na kuchence
gazowej. Jak chcę się umyć – biorę miskę. Mógłbym pojechać
na Żytnią, albo Pobożańską (są tam łaźnie dla bezdomnych –
przyp. red.), ale tu jest lepiej, nie ma stresów, kolejek –
tłumaczy Krzysztof.
Mężczyzna skończył
szkołę muzyczną i technikum samochodowe, nie poszedł na studia,
bo nie było go na nie stać. Od dłuższego czasu zajmuje się
pracami wykończeniowymi, zwłaszcza kładzeniem glazury, 3 lata
pracował we Francji. Interesuje się historią, swego czasu służył
w grupach specjalnych, dwukrotnie był na misjach wojskowych za
granicą. Kilka lat temu zachorował na raka
dwunastnicy, jednak dzięki staraniom lekarzy chorobę udało się
pokonać. Stał się bezdomnym, ponieważ nie był w stanie
tolerować pijaństwa i awantur pierwszej żony, z którą ma
21-letnią, obecnie studiującą córkę. W końcu sam sięgnął po
alkohol i jak mówi – stoczył się na tyle, że wstydzi się
pokazywać dawnym znajomym. Z drugą żoną było podobnie, też
lubiła sobie wypić...
Zanim mężczyzna
znalazł wspomnianą kamienicę szukał schronienia w różnych
miejscach. – Spało się po budowach, nawet parę razy na klatce mi
się zdarzyło, ale przeważnie starałem się mieć jakąś kwaterę,
jakiś pokój – mówi. – Z pracą nie miałem problemów. Jak
ktoś naprawdę chce pracować to za mniejsze czy większe pieniądze
będzie pracował – dodaje.
Do Fundacji
Kapucyńskiej trafił zachęcony przez jednego z wolontariuszy,
przyszedł na spotkanie wspólnoty duszpasterskiej „Schody do
nieba” i został. Obecnie od czasu do czasu przychodzi na zupę do
jadłodajni i pomaga robić Różańce Bezdomnych.
–
Jak wychodziłem z domu na swoje (miałem wtedy około 16 lat, byłem
rozrabiaką) matka mi powiedziała – synu rób tak w życiu, żeby
nikt przez ciebie nie cierpiał. To ona nauczyła mnie pomagać,
dlatego jak tylko mogę, staram się to robić. W zeszłą zimę to
nawet 8 bezdomnych u mnie spało, w małym 15-metrowym pokoiku –
wspomina.
Ważnym elementem
w jego życiu jest wiara, wierzy w Boga od dziecka. Gdy był w 5
klasie podstawówki miał sen. – Przyśniła mi się Matka Boska
(...) i powiedziała: pamiętaj masz coś do zrobienia w życiu.
Tylko co? Już tyle zrobiłem złego i dobrego, że sam nie wiem. Na
razie czekam.
Katarzyna Łoś
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz