Most
Tramwaj jedzie na
moście
motorniczy włączył
ogrzewanie
zrobiło się ciepło
ucichło zbiorowe
narzekanie
zrobiło się gwarnie
radośnie
pod mostem włóczęga
coraz ciszej
rozmawia z butelką
ktoś zapomniał włączyć słońce
Struny
Trącamy struny idąc
przez życie
na każdej drodze
rozdrożu
ostrożność nie
pomoże
są bezbarwne
pozbawione zapachu
są strukturą chaosu
nie wiemy którą
strunę wysnuł pająk
niecierpliwy jak
młodość
pożądany jak miłość
i dobre słowo
ożywczy jak poranna
kawa / Arabica
pokrętny jak labirynt
/
Minosa
podstępny jak
wstęga / Möbiusa
obcy jak choroba /
Alzheimera
znany jak śmierć
wywołany na plan
oplata lepką siecią
czeka
Niewielka potrzeba
Czasami tak
niewiele od Boga potrzeba
chrzęstu piasku pod stopami
wiatru co łzawi oczy i gnie do ziemi drzewa
Liczy się droga i piosenka co nad nią kroczy
Posłuchaj przyjacielu
jak niewiele do życia potrzeba
Z miliona
gwiazd kapiących z nieba
tej jednej co do nas mruga
Przed nami
droga
las szumi melodią księżyc śpiewa
Przed nami
droga
za nią pustynia czterdziestodniowa
to jest nasz cel i pochodnia
Przed nami
droga
piach skrzypi rytm
wiatr nuci słowa
za nią pustynia czterdziestodniowa.
Fotografia mordercy na drodze do raju
Bóg jest jeden i nie może się wyśnić
bezpostaciowy bez obrazów wyobrażeń
Wierzą jak my dziedzictwu kamiennych tablic -
zachowaj czystość nie zabij
Już nie ma odwrotu
oczy strachu śnią czterdziestu dziewic
z wymiętoszonej fotografii klasy nastolatek
śniada cera zbielała na papier nasączany rosą
naciska przycisk.
Wierzącą rodzinę cieszy że zginął za wiarę
choć Allah nie wie za jaką
Zamordowanych rodziny go przeklną
prosząc Jahwe o piekło
Tych ostatnich jest więcej.
Święta modlitwa w świętej ciszy
W szpitalnym
pokoju córka
powiesiła krzyż z ukrzyżowanym
świeci niczym
znak drogowy
początku drogi w jedną stronę
Otworzył szeroko ramiona
w geście przyjaźni pojednania
niedokończonym
ktoś przybił do drzewca dłonie
Chciałbym
usłyszeć łopot żagli przy zwrocie
cóż znaczą moje
pragnienia
gdy wyrok został wydany
przez samego
ordynatora
w takich rozprawach nie ma apelacji
amnestii i
niespodziewanych zwrotów
Chciałbym
chociaż spakować plecak
do drogi pastę szczoteczkę coś do golenia
skarpetki płaszcz przeciwdeszczowy
na tamte
niepogody na wszelki wypadek
nigdzie nie opisują więc chyba nikt nie wie
czy tam
padają deszcze czy śniegi
czy tam są
burze piaskowe
czy tylko święta modlitwa
w świętej ciszy
i święty spokój
Nie przyjdzie mnie
objąć ma przybite stopy
muszę iść do
Niego już teraz
nie mam nawet w co się przebrać
ze szpitalnej pidżamy
pójdę tak jak On w łachman ubrany.
Złoty karabin
Jezu cichy bezsenny
z głową spuszczoną nad zniczem polnym
zmów za mnie
modlitwę włóczęgą niewolnym
złożyć jej rąk
nie potrafię
Błądzę po
twoim stworzeniu ziemi
ze zmiennym
sercem
pawia pokrzywy
kamienia
błądzę
przydzielony do wojny
Jezu cichy
bezdomny
z głową
pochyloną nad polnym grobem
przecież to
nie twoja wina
że Abel zabił
niewinność Kaina
Bóg kul nie
nosi w żołnierskim pasie
każdą kulę
prosi nie zabij
prosi niech
nikt nie ginie
Jezu podnieś
głowę
człowiek
wytapia złoty karabin
wiele złotych
karabinów.
Logika
Logiką życia jest
dawanie,
wiary branie z
ciała krwi i słowa
Logiką
zmartwychwstania jest śmierć,
miłości dawanie
życia
Idziemy nie wiedząc
dokąd,
wracamy pod drzewo
biegniemy byle
dalej od domu,
upadamy na progu
obcych drzwi
pędzimy upojeni
widmem iluzji,
spadamy ze stogu
zżętych na rżysko
kradniemy wszystko
by nic obracać w
drżących dłoniach
kanibale żrący
okruchy ciała
krople krwi,
relacje i słowo
w mszalnej ciszy
by wypluć je w
grzechu za bramą
kanibale smakujący
braci i siostry
oczami w popłochu.
okradamy siebie
zdziwieni
że Humbóg wychodzi
ze ściany
dniem i nocą
po ślepych zaułkach
kula stara łachmaniarka,
zbiera w nic wyrzucone ogryzki
Pytał się wiatr kwiat i sad
Chłopcy latem chcą
co przyniosła
wiosna
i jesienią i zimą
chcą czas uwięzić w
pierścieniu
Wypatrują oczy
zazdrości
gdy powróci albo
długo się trzyma
Jak ich zatrzymać
pytał się wiatr
tego co w przestworzach
jak ich zachwycić
pytał się kwiat tego
co w korzeniach
jak ich nasycić
pytał się sad tego
co pielęgnuje
Róbcie co do was
należy
oni od wygnania los
droczą
szukają za bramą
co tęskni pod
okiennicą
wieczni chłopcy.
Czasami dobrze jest się upić
tak dla nicości bo
wiatr jesienny
szwenda się z
liśćmi po ulicy
bo na Prostej rosną
krzywe drzewa
pachnące moczem i
kasztanami
i ucieka spod nóg
pijany kot i bruk
Na bani spotkamy gdzieś
brata łata
przez los oszukani
nie lubimy
samotności i ciszy
i lat nam ubywa
do śpiewu nie
potrzeba harmonii nut
Czasami dobrze jest
się upić
w knajpie portowej
postawić kolejkę
z szafy wypuścić
stare piosenki
zatańczyć zorbę
zaśpiewać szanty
na pohybel na
pohybel smętki
Chwycić ramię brata
jak wanty
żagiel nadąć w
żagiel łapać wiatr
i płynąć, płynąć
bez steru
falom na przekór
falom wspak
Już wszystko jest
możliwe
świat zmienił barwy
i smak
do nas należą porty
i oceany
rodzi się
przestrzeń i przyjaźń, ot tak
Czas leży pod barem
pijany
nie liczy się czas
nieważne są burze
za drzwiami
Stają w szranki
butelki na kolejne stoliki
stają w szeregu
galowym
tańczą ściany
tańczą żyrandole
knajpa śpiewa z nami
we are the sailor of
the world
we are the sailor …
więcej z pamięci
nie spiszę
Udał się powrót z
rejsu
przez duszne
chwiejne ulice
pomogły krzywe
pochyłe drzewa
Czasami dobrze jest
dobrze się upić
rankiem dotrzeć do
Morza Cytrynowej Kawy
nie wbijać klina w
kaca
tylko wrócić,
szybko wrócić
na bezpieczny brzeg
rzeczywistości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz