Pierwszy smak porażki. Gorzki. Pierwsza miłość. Na słodko. Pierwszy upadek. Bolesny. Pierwszy kontakt z bezdomnością. Wzruszający.
Najpierw post. Czterdziestogodzinny, w intencji bezdomnych. I ten plakat, który pamiętam do dziś – „Bezdomny też ma imię”. I niedzielną msza wieńczącą post. I samych bezdomnych tamtego dnia w kościele – w tylnych ławkach, w kącie, za filarem. I żal, że oni tam, a nie z przodu, szczególnie przy takiej intencji.
Wolontariat. Dawanie, bez liczenia na wzajemność. Poświęcanie czasu, czynienie wysiłku, obdarowywanie uśmiechem i krzepiącym słowem. Wolontariat przy Fundacji Kapucyńskiej i ‘spotkania czwartkowe’. Moment, gdy pochylasz się nad człowiekiem często nieszczęśliwym, walczącym z nałogiem lub po prostu ze wspomnieniami. Gdy dajesz coś, co jest najcenniejsze – swoje serce. Podając kanapkę, ściskając dłoń, rozmawiając. Ci ludzie nie proszę o dużo – zaszczyty, wyróżnienia, medale. Chcą przez chwilę ogrzać się w cieple zrozumienia, życzliwości, zwykłej ludzkiej sympatii. Nie wyróżniani przez los, dźwigają pokornie życiowy bagaż. W niesieniu którego, przez tych kilka godzin w tygodniu możesz pomóc Ty sam. Bo tylko „to zatrzymamy kostniejącymi palcami, cośmy innym rozdali”.
Marzena I.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz