Jej agent wysłał ją do Rzymu jako… prezent urodzinowy
dla Silvio
Berlusconiego. Tak poznała rodzinę włoskiego premiera. Nie brakowało
jej niczego – miała pieniądze, piękne mieszkanie, samochód. Otaczała się
największymi tego świata. Co sprawiło, że piękna i znana modelka rzuca
swoją karierę i zamyka się w klasztorze? – z Anią Golędzinowską rozmawia Marta
Brzezińska.
Czasem mówimy, że ktoś przechodzi przez piekło już
tutaj, na ziemi. W przypadku Ani Golędzinowskiej te słowa nie są na wyrost. W
wieku dziesięciu lat straciła ojca i od tego czasu wychowywała się całkiem
sama. A właściwie wychowywała ją warszawska ulica, której bywalcy wprowadzili
ją w świat narkotyków i kradzieży. Wyjazd do Włoch miał być ucieczką do
wymarzonego raju. Ania miała zostać gwiazdą mediolańskich agencji mody, ale
jako niewolnica trafiła nocnego lokalu, w którym chciano z niej zrobić
prostytutkę. „Wyjątkowy klient”, z którym miała się tylko dobrze bawić,
brutalnie zgwałcił ją po jednej z imprez. Udało jej się uciec i zacząć układać
życie na nowo. Zaczęła realizować swoje marzenia – została modelką.
Uczestniczyła w pokazach mody największych projektantów. Na co dzień spotykała
takie gwiazdy, jak Naomi Campbell, Leonardo di Caprio, Tina Turner, Janet
Jackon. Jej agent wysłał ją do Rzymu jako… prezent urodzinowy dla Silvio
Berlusconiego. Tak poznała rodzinę włoskiego premiera. Nie brakowało jej
niczego – miała pieniądze, piękne mieszkanie, samochód. Otaczała się
największymi tego świata. Miała to wszystko, o czym marzy tak wielu z nas. Ale
raj, do którego trafiła znowu okazał się nie być niebem. Mnóstwo alkoholu,
narkotyków („tak ćpałam, że byłam gotowa zeskrobywać tynk ze ścian i go
wciągać”), przypadkowy seks („żeby pójść do łóżka z facetami musiałam się mocno
upić”). Nie tak wyobrażała sobie swoje życie. Kiedy w trakcie pracy nad
autobiograficzną książką zaproponowano jej wyjazd do Medjugorie, w Ani życiu coś
pękło. To był moment przełomu. W swojej książce napisała: „Położyłam się na
trawie, tam, na szczycie góry. Miałam ze sobą tylko plecak. Zamknęłam oczy i
zaczęłam odpoczywać, myśleć. Czułam wielki pokój, który mnie odradzał,
przywracał mnie światu. Ostatnie miesiące, pełne problemów i stresu, nagle nie
miały żadnego znaczenia. Słyszałam wewnętrzny głos… Głos, który zachęcał mnie,
abym przebaczyła wszystkim… Moim „wujkom” i wszystkim tym, którzy wyrządzili mi
krzywdę. Czułam wielką harmonię ze światem. Kiedy człowiek odczuwa coś takiego,
rozumie, że przebaczenie nie jest wyborem, jest jedyną możliwością. Moje usta
otworzyły się i wydobył się z nich głos, który mówił: „Wybaczam wam…”, a na
mojej twarzy pojawił się wielki uśmiech”. Co sprawiło, że pozornie mając
wszystko, porzuciła to, by zamknąć się w klasztorze w Medjugorie? I jak dalej
potoczyła się jej niesamowita historia?
Marta Brzezińska: Jesteś bardzo młodą osobą, a już
przeżyłaś tak wiele – od wychowywania się na ulicy, przez bycie niewolnicą we
Włoszech, próżny świat modelingu i wystawnych bankietów aż po kontemplacyjne
życie w klasztorze. Twoimi przeżyciami można by z powodzeniem obdzielić kilka
osób. Ciężko jest iść przez życie z tak potężnym bagażem doświadczeń?
Anna Golędzinowska: Nie jest
mi ciężko. Raczej czuję się bogata w doświadczenia. Życie pokazało mi bardzo
wiele, zarówno tego złego, jak i dobrego. Ale te wszystkie cierpienia i
nieprzyjemne doświadczenia także są potrzebne – byśmy mogli w życiu dorosnąć,
potrafili odróżnić zło od dobra.
W polskich mediach zaistniałaś jako jedna z
uczestniczek okrytych niechlubną chwałą przyjęć bunga-bunga. Prasa szeroko
rozpisywała się na temat tego, jak takie imprezy wyglądały. Możesz jakoś odnieść
się do tych doniesień?
Muszę powtórzyć to po raz kolejny, chociaż nie lubię o
tym mówić, bo to największa bzdura, jaką mogli napisać polscy dziennikarze – ja
nie bywałam na imprezach bunga-bunga. Owszem, spotykałam się na przyjęciach z
Silvio Berlusconim, ponieważ jestem narzeczoną jego siostrzeńca. Siłą rzeczy,
widuję się z rodziną Berlusconich, ale nigdy nie brałam udziału w tych szeroko
komentowanych w mediach imprezach. Ale dziennikarze nie znają języka włoskiego,
czytają włoską prasę a potem – wystarczy, że przekręcą jedno słowo i już tworzą
historie, które w ogóle nie miały miejsca.
Skąd pomysł, żeby zamknąć się w klasztorze w
Medjugorie? Przecież miałaś wszystko – życie, o jakim marzy niejedna
dziewczyna.
Oczywiście, to nie było tak, że ja sobie usiadłam i
stwierdziłam – muszę wymyślić, co teraz będę robić. Któregoś dnia poczułam, że
muszę wszystko zostawić i tam pojechać. Miałam tam być tylko dziesięć dni, a
potem wrócić do Włoch, ale postanowiłam zostać dłużej. Dlaczego? Poczułam się
wreszcie kochana, bezpieczna, ciepło mnie tam przyjęto.
Przyznaj szczerze – nie żałujesz? Zostawiłaś całe
swoje życie, piękne mieszkanie, karierę – dla wielu ludzi to, co Ty miałaś jest
szczytem marzeń i celem życiowych wysiłków.
Nie żałuję. W ogóle. Tak naprawdę, miałam wszystko, a
jednocześnie nie miałam nic. To wszystko, co miałam, było takie powierzchowne,
płytkie, na pokaz, na dłuższą metę nie dawało żadnego szczęścia. Prawdziwe
szczęście dają relacje z osobami, które naprawdę cię kochają i się o ciebie troszczą.
Ja to znalazłam właśnie w Medjugorie.
Dla wielu młodych osób priorytetem jest zrobienie
jakiejś wielkiej kariery. Studiują po kilka kierunków studiów, biegają na kursy
języków obcych, żyją w jakimś nieustającym pędzie. Co byś im powiedziała, poradziła
z perspektywy swoich doświadczeń?
Powiedziałabym, żeby spełniali swoje marzenia. Jeśli
marzą o zrobieniu kariery, to niech spróbują spełnić to marzenie, ale niech
zapamiętają, że któregoś dnia może się okazać, że te spełniane marzenia nie
dają im prawdziwego szczęścia, którego szukali. Wtedy niech spojrzą w górę,
gdzie jest nasz Ojciec, który z cierpliwością czeka na nasze „tak”. Jeśli będą
się źle ze sobą czuli, stali krok nad przepaścią, to zanim zrobią coś głupiego,
niech powiedzą Ojcu „tak”. On z pewnością wyciągnie do nich swoją rękę.
Ludzie, nieważne czy młodzi, czy starzy, szukają i
łakną miłości. Ale ci pierwsi niestety coraz częściej mają tendencję do tego,
by zamiast szukać prawdziwej miłości, zaspokajają się doznaniami cielesnymi.
Jako taką namiastką miłości. Seks jako fundament budowania relacji – co Ty na
to? To się sprawdza?
To, że dziś świat jest przepełniony seksem, a ludzie
tak, a nie inaczej podchodzą do relacji między sobą, to z pewnością wina
szatana. Ale także nas samych, którzy coraz rzadziej wynosimy z domu katolickie
wychowanie. W szkołach jest tak samo – dzieci uczy się dziś jak zakładać
prezerwatywę na banana, a nie przekazuje się wartości. O ile w lekcjach
prawidłowego zakładania kondomów muszą uczestniczyć wszyscy, o tyle już na
lekcji religii nie ma takiego obowiązku, bo może ktoś nie wierzy, albo wierzy w
coś innego, i tak dalej. Tak nie powinno być. Jeśli promujemy antykoncepcję, to
w tym samym momencie promujemy aborcję, zabijanie życia. Bóg tego nie chce.
wszystko zaczyna się od rodziców i od szkoły. Nastolatków nie można obarczać
całą winą, bo jeśli oni nie otrzymali od swoich rodziców odpowiedniego
wychowania, to skąd mogą wiedzieć, że coś jest nie w porządku wobec Boga.
Trzeba zaczynać u początków, od fundamentów.
Od fundamentów, czyli co możemy konkretnie robić?
Mówić, edukować? Należysz do ruchu Czyste Serca – to także skuteczna forma
zapobiegania życiowym katastrofom?
Tak, ja bardzo promuję ten ruch, bo uważam, że
przynosi wiele dobrych owoców. Młodym parom uporczywie powtarzam – poznajcie
się lepiej, w sensie duchowym, nie cielesnym. Kiedy namiętność przechodzi, ta
fascynacja cielesna przecież z czasem mija, to któregoś dnia budzimy się obok
zupełnie obcej osoby. Potem są rozstania i kto na tym ucierpi? Przede wszystkim
zawsze dzieci. Poznajcie się lepiej, spróbujcie żyć w czystości, a jeśli
partner powie wam „nie” i odejdzie do innej kobiety, to znaczy, że nie kochał
ciebie, ale twoje ciało. Wytrwanie w czystości to największa próba miłości.
Wróćmy jeszcze do Twoich doświadczeń. Kiedy wpisuję w
wyszukiwarkę Twoje imię i nazwisko, znajduję – tak jak podkreślałaś – wiele
nieprawdziwych artykułów na temat Twojego uczestnictwa w imprezach bunga-bunga,
ale także mnóstwo Twoich rozbieranych, wyzywających zdjęć z czasów, kiedy
jeszcze byłaś modelką. Wiem, że dla Ciebie to już zamknięty rozdział, zaczęłaś
nowe życie, ale nie zawsze da się wymazać ślady poprzedniego życia. Totalnie
zresetować konto. Jak się czujesz w tymi bolesnymi śladami po tamtej Ani?
Niestety, ślady czasem zostają. Ja nie jestem w stanie
całkowicie wymazać swojej przeszłości, bo musiałabym teraz kontaktować się z
każdym pojedynczym portalem i gazetą, która opublikowała takie zdjęcie albo
artykuł. A siłą rzeczy, nie jestem w stanie tego uczynić. Muszę jednak
podkreślić, że ja nie mogę ukrywać mojego dawnego życia. Ono było takie, jakie
było, a ja nie mogę udawać, że było inaczej. Nie mogę się wyprzeć mojego życia!
Powiem więcej - gdybym miała się cofnąć, to powtórzyłabym każdą rzecz w moim
życiu, nawet tę najokropniejszą. Bo jeśli te wszystkie doświadczenia
doprowadziły mnie do momentu, w którym teraz jestem, to było warto. Dlatego w
żadnym wypadku nie wypieram się, ani nie ukrywam mojej przeszłości.
Aniu, byłaś modelką, a ja dziś idąc ulicą, mam wrażenie, jakby co druga dziewczyna szła po wybiegu. Oczywiście – postawmy sprawę jasno – nie ma nic złego w eksponowaniu swoich wdzięków, to w końcu bardzo kobiece, ale subtelne podkreślanie swojej urody to jedno, a paradowanie półnago po ulicy to drugie. Dziewczyny myślą, że im więcej ciała pokażą, tym więcej mężczyzn zwróci na nie uwagę, ale w rzeczywistości jest nieco inaczej – owszem, mężczyźni zwrócą na to uwagę, ale raczej nie będą darzyć wielkim szacunkiem takich dziewczyn. Kobieta, która nie szanuje samej siebie, nie może liczyć na szacunek innych mężczyzn.
Aniu, byłaś modelką, a ja dziś idąc ulicą, mam wrażenie, jakby co druga dziewczyna szła po wybiegu. Oczywiście – postawmy sprawę jasno – nie ma nic złego w eksponowaniu swoich wdzięków, to w końcu bardzo kobiece, ale subtelne podkreślanie swojej urody to jedno, a paradowanie półnago po ulicy to drugie. Dziewczyny myślą, że im więcej ciała pokażą, tym więcej mężczyzn zwróci na nie uwagę, ale w rzeczywistości jest nieco inaczej – owszem, mężczyźni zwrócą na to uwagę, ale raczej nie będą darzyć wielkim szacunkiem takich dziewczyn. Kobieta, która nie szanuje samej siebie, nie może liczyć na szacunek innych mężczyzn.
Bardzo często podkreślam to, co powiedziałaś, kiedy
daję świadectwo swojego życia. Mężczyźni są jak tacy mali chłopcy, rozrabiający,
którzy kradną ze sklepu cukierki. Kradną, kradną, upychają po kieszeniach, a
potem spotykają się gdzieś pod sklepem i chwalą się swoimi łupami albo nimi
wymieniają. Przekładając to na relacje damsko-męskie, mężczyźni kradną
niewinność kobiet, ale to nie jest tylko i wyłącznie ich wina! Bo jeśli my,
kobiety, wymagałybyśmy szacunku, to mężczyźni by nam go okazywali. My dziś
oddajemy się tak po prostu, bez szacunku, po jednym dniu, tygodniu, dziewczyny
prezentują się półnagie na ulicy więc niech nie dziwią się, że mężczyźni nie
chcą ich lepiej poznać, bo myślą sobie: „Przecież ona już pokazała wszystko, co
ma do zaoferowania, chyba więcej nic nie ma”. W konsekwencji, nie chcą nawet
wchodzić w głębsze relacje. To wielki problem, ale tu znowu wracamy do roli
szkoły, rodziców.
W Polsce bardzo popularny był do niedawna program Top
Model, w którym kilkadziesiąt dziewcząt rywalizowało o możliwość podpisania
kontraktu z agencją modelek. W programie dochodziło jednak do skandalicznych
sytuacji – dziewczyny musiały pozować w wulgarnych, rozbieranych sesjach, albo
jeden z jurorów je obmacywał (pomijam dziesiątki niewybrednych uwag ze strony
jury). Przeszłaś przez świat modelingu, który niekoniecznie szanuje kobiety. A
mimo to, one są w stanie wiele zrobić dla kariery modelki.
Tak, w świecie modelek kobiety traktuje się jak towar.
Ja czułam się podobnie – jak krowa na targu, gdzie przychodzą kupcy i
przebierają – ta dobra, ta niedobra, ta za gruba, ta za chuda, tej trzeba to
poprawić, a tamtej coś innego etc… . Kobiety są towarem, nikogo nie obchodzi
ich godność. Słyszałam o Top Model, a także o tym, że z programu wyrzucano
dziewczyny, które się sprzeciwiły oczekiwaniom jurorów i na przykład nie
rozebrały się. Niektórzy myślą, że skoro nie potrafiły zrzucić ciuszków, to nie
nadają się na modelki, ale ja powiedziałabym, że ta dziewczyna, która odmówiła,
ma bardzo wielką godność i bardzo dobrze zrobiła. Tym sposobem dała dużo lepszy
przykład, niż gdyby została i wygrała ten program.
Twoja historia jest chyba takim namacalnym dowodem na
to, że nie ma takiego dna, z którego Bóg nie jest w stanie człowieka wyciągnąć.
Nie ma sytuacji, z której nie można znaleźć wyjścia. Dla Ciebie to także jest
namacalny dowód Bożego Miłosierdzia?
Tak! Przede wszystkim wielkiego Bożego Miłosierdzia. Z
tym, że grzesznicy, którzy tak jak ja dawniej, nie mają zielonego pojęcia o tym
Miłosierdziu, bardzo często boją się na przykład pójść do spowiedzi, bo myślą,
że Pan Bóg im nie przebaczy. A jeśli tylko uda im się szczerze wyznać, że
żałują tego, co zrobili, to Bóg z pewnością im przebaczy i będą mogli zacząć od
zera.
Jasne, Bóg – Ojciec Miłosierdzia, przebacza
największemu grzesznikowi, jeśli tylko ten żałuje i tego przebaczenia pragnie.
Ta łaska jest za darmo. Na to przebaczenie nie musimy pracować. Ale jest coś
jeszcze trudniejszego – wybaczyć samemu sobie. Jak to zrobić? Ty sobie
przebaczyłaś?
W moim przypadku akurat stało się tak, że podczas
pobytu w Medjugorie usłyszałam głos, który kazał mi przebaczyć. I wtedy
otworzyły mi się oczy, usta i serce i mogłam wypowiedzieć dwa słowa – „wybaczam
wam”. To jest jedyna droga, poza nią nie ma żadnej innej. Jeśli tylko zdołamy
wybaczyć, będziemy mogli oczekiwać przebaczenia od Boga. Nie ma innej drogi, by
uwolnić się od naszych cierpień, jeśli nie przebaczenie innym i samym sobie.
Nie ma innej drogi do nieba, jak tylko przebaczenie.
Rozmawiała Marta Brzezińska
Nakładem wydawnictwa Edycja św. Pawła ukazała się
właśnie autobiografia Anny Golędzinowskiej „Ocalona z piekła”. To szokująca
opowieść o niezwykłej, chwilami bardzo trudnej drodze odkrywania swojego
miejsca na ziemi. Zachęcamy do lektury!
Wywiad ukazał się w najnowszym numerze
"Niecodziennika", który można dziś bezpłatnie otrzymać przy stacjach
metra w Warszawie.
Zachęcamy też do obejrzenia rozmowy z Anią
Golędzinowską z br. Marcinem Radomskim OFM Cap:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz