piątek, 28 września 2012

Kolejne wiersze...



Most


Tramwaj jedzie na moście
motorniczy włączył ogrzewanie
zrobiło się ciepło
ucichło zbiorowe narzekanie
zrobiło się gwarnie radośnie

pod mostem włóczęga
coraz ciszej rozmawia z butelką
ktoś zapomniał włączyć słońce

Struny


Trącamy struny idąc przez życie
na każdej drodze rozdrożu
ostrożność nie pomoże
są bezbarwne pozbawione zapachu
są strukturą chaosu

nie wiemy którą strunę wysnuł pająk
niecierpliwy jak młodość
pożądany jak miłość i dobre słowo
ożywczy jak poranna kawa             / Arabica
pokrętny jak labirynt                                     / Minosa
podstępny jak wstęga                                 / Möbiusa
obcy jak choroba                                         / Alzheimera
znany jak śmierć

wywołany na plan
oplata lepką siecią
czeka


Niewielka potrzeba


Czasami tak niewiele od Boga potrzeba
chrzęstu piasku pod stopami
wiatru co łzawi oczy i gnie do ziemi drzewa

Liczy się droga i piosenka co nad nią kroczy

Posłuchaj przyjacielu
jak niewiele do życia potrzeba
Z miliona gwiazd kapiących z nieba
tej jednej co do nas mruga

Przed nami droga
las szumi melodią księżyc śpiewa

Przed nami droga
za nią pustynia czterdziestodniowa
to jest nasz cel i pochodnia

Przed nami droga
piach skrzypi rytm wiatr nuci słowa
za nią pustynia czterdziestodniowa.


Fotografia mordercy na drodze do raju


Bóg jest jeden i nie może się wyśnić
bezpostaciowy bez obrazów wyobrażeń
Wierzą jak my dziedzictwu kamiennych tablic -
zachowaj czystość nie zabij

Już nie ma odwrotu
oczy strachu śnią czterdziestu dziewic
z wymiętoszonej fotografii klasy nastolatek
śniada cera zbielała na papier nasączany rosą
naciska przycisk.

Wierzącą rodzinę cieszy że zginął za wiarę
choć Allah nie wie za jaką
Zamordowanych rodziny go przeklną
prosząc Jahwe o piekło

Tych ostatnich jest więcej.

Święta modlitwa w świętej ciszy 


W szpitalnym pokoju córka
powiesiła krzyż z ukrzyżowanym
świeci niczym znak drogowy
początku drogi w jedną stronę

Otworzył szeroko ramiona
w geście przyjaźni pojednania
niedokończonym
ktoś przybił do drzewca dłonie

Chciałbym usłyszeć łopot żagli przy zwrocie
cóż znaczą moje pragnienia
gdy wyrok został wydany
przez samego ordynatora
w takich rozprawach nie ma apelacji
amnestii i niespodziewanych zwrotów

Chciałbym chociaż spakować plecak
do drogi pastę szczoteczkę coś do golenia
skarpetki płaszcz przeciwdeszczowy
na tamte niepogody na wszelki wypadek
nigdzie nie opisują więc chyba nikt nie wie
czy tam padają deszcze czy śniegi
czy tam są burze piaskowe
czy tylko święta modlitwa w świętej ciszy
i święty spokój

Nie przyjdzie mnie objąć ma przybite stopy
muszę iść do Niego już teraz
nie mam nawet w co się przebrać
ze szpitalnej pidżamy
pójdę tak jak On w łachman ubrany.

Złoty karabin


Jezu cichy bezsenny
z głową spuszczoną nad zniczem polnym
zmów za mnie modlitwę włóczęgą niewolnym
złożyć jej rąk nie potrafię

Błądzę po twoim stworzeniu ziemi
ze zmiennym sercem
pawia pokrzywy kamienia
błądzę przydzielony do wojny

Jezu cichy bezdomny
z głową pochyloną nad polnym grobem
przecież to nie twoja wina
że Abel zabił niewinność Kaina

Bóg kul nie nosi w żołnierskim pasie
każdą kulę prosi nie zabij
prosi niech nikt nie ginie

Jezu podnieś głowę
człowiek wytapia złoty karabin
wiele złotych karabinów.


Logika


Logiką życia jest dawanie,
wiary branie z ciała krwi i słowa

Logiką zmartwychwstania jest śmierć,
miłości dawanie życia

Idziemy nie wiedząc dokąd,
wracamy pod drzewo

biegniemy byle dalej od domu,
upadamy na progu obcych drzwi

pędzimy upojeni widmem iluzji,
spadamy ze stogu zżętych na rżysko

kradniemy wszystko
by nic obracać w drżących dłoniach

kanibale żrący okruchy ciała
krople krwi, relacje i słowo
w mszalnej ciszy
by wypluć je w grzechu za bramą

kanibale smakujący braci i siostry
oczami w popłochu.

okradamy siebie zdziwieni
że Humbóg wychodzi ze ściany

dniem i nocą po ślepych zaułkach
kula stara łachmaniarka,
zbiera w nic wyrzucone ogryzki


Pytał się wiatr kwiat i sad


Chłopcy latem chcą
co przyniosła wiosna
i jesienią i zimą
chcą czas uwięzić w pierścieniu

Wypatrują oczy zazdrości
gdy powróci albo długo się trzyma

Jak ich zatrzymać
pytał się wiatr tego co w przestworzach
jak ich zachwycić
pytał się kwiat tego co w korzeniach
jak ich nasycić
pytał się sad tego co pielęgnuje

Róbcie co do was należy
oni od wygnania los droczą
szukają za bramą
co tęskni pod okiennicą

wieczni chłopcy.


Czasami dobrze jest się upić


tak dla nicości bo wiatr jesienny
szwenda się z liśćmi po ulicy
bo na Prostej rosną krzywe drzewa
pachnące moczem i kasztanami
i ucieka spod nóg pijany kot i bruk

Na bani spotkamy gdzieś brata łata
przez los oszukani nie lubimy
samotności i ciszy i lat nam ubywa
do śpiewu nie potrzeba harmonii nut

Czasami dobrze jest się upić
w knajpie portowej postawić kolejkę
z szafy wypuścić stare piosenki
zatańczyć zorbę zaśpiewać szanty
na pohybel na pohybel smętki

Chwycić ramię brata jak wanty
żagiel nadąć w żagiel łapać wiatr
i płynąć, płynąć bez steru
falom na przekór falom wspak

Już wszystko jest możliwe
świat zmienił barwy i smak
do nas należą porty i oceany
rodzi się przestrzeń i przyjaźń, ot tak

Czas leży pod barem pijany
nie liczy się czas
nieważne są burze za drzwiami

Stają w szranki butelki na kolejne stoliki
stają w szeregu galowym
tańczą ściany tańczą żyrandole
knajpa śpiewa z nami

we are the sailor of the world
we are the sailor …
więcej z pamięci nie spiszę

Udał się powrót z rejsu
przez duszne chwiejne ulice
pomogły krzywe pochyłe drzewa

Czasami dobrze jest dobrze się upić
rankiem dotrzeć do Morza Cytrynowej Kawy
nie wbijać klina w kaca
tylko wrócić, szybko wrócić
na bezpieczny brzeg rzeczywistości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz