poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Przy kawie - wiersze bezdomnego Mirka

Trzy żonkile

Przez niedomknięte sklepienie snu
zobaczyłem cztery żonkile w wazonie
więc to już,
zwyczajny, cichy koniec ?
A ja
jak zwykle nieprzygotowany
rozum, serce chcą jeszcze tyle ogarnąć
Co z moim wytrwałym towarzyszem
słyszę, słyszę.
Już oczy otwarte
trzy żonkile rozkwitają uśmiechnięte
żywe, zaparzam kawę.


Cienka kawa


Nieznany aktor, mistrz wyrazu słowa
żył bujnie z małą wadą
od wyrażanych słów
bolała go mowa

gdy wychodził na balkon
obwieścić miastu i światu swoją kwestię
na gzymsie huczała sowa
że dość, że nigdy więcej

Wybrał więc rolę mimiczną
przed lustrem ćwiczył pilnie Pinokia
znalazł go teatr on sponsora
może odwrotnie.

Gdy warzył występ życia na scenie
w szybkości zdarzeń
w fastfoodzie zahaczył gorący sos
i spuchł mu sensu nos.

Duch złości wstrząsnął niemotą
i stał się cud w kadrze utrwalony
obsiadły go jeszcze niewyklute ptaki
rymy i strofy omijane

Jest poetą nieznanym
żyje bujnie z małą wadą
często częstuje się cienką jak życie kawą.


Nietypowy poranek


Usiadłem jak co rano przy kawie
myśl o niej zajęła całe pół głowy
i poranek stał się nietypowy
wróciła z półsnu, już marzę na jawie
o dziewczynie z księżycowej plaży
utkanej poświatą

O Zielonooka! jak odszukać cię wiosną
nim pąki liliowe oślepią świerszczy rozmowy
chrabąszcze splotą kłosy rozwieją
w których galaktykach?

Chociaż wiem, że przy drugiej kawie
spadnę z gwiazd na pracowitą planetę
odruch przyzwyczajenia robi swoje
zabija marzenia.



Zabawa Króla


Nowego króla bawią treściwe edykty
wieszane na skrzyżowaniach na kawałkach dykty
w rodzaju
”Każdy poddany musi zaopatrzyć się
w srebrnik we własnym zakresie”.
Dzisiaj celnicy mają święto.
piją wino gęste jak wierna krew
rozstrzelanych za brak srebrników
na przejście po pasach dla biedoty
i naiwnych ryzykantów.
Dwór drepce w grupkach
ważniejszych i głupszych
wesołych i smutnych.
wszyscy piją wino posrebrzane
i kawę czarną jak sumienie.



Żuraw

Spotkałem ją przypadkiem
nad studnią kawy
gdy zapuszczałem żurawia w głąb
spytała – chcesz poznać głębię licząc kręgi ?
nie byłem przygotowany na spotkanie
nie miałem gotowej odpowiedzi
takiej wyważonej, roztropnej
by wykazując się rozumem nie obrazić Bogini.
Pamiętałem los Lote i Arachne
Bóg spotkał mnie niedawno, więc skąd Atena ?
Stałem tak, rozdziawiona gęba w głąb.
Odleciała na złotych skrzydełkach
złotawo uśmiechnięta.
Przez lata szukałem właściwej odpowiedzi.
Gdy znalazłem, nie wiem
jak umówić się na spotkanie.


Placki z jabłka mi

Przy kawie z deszczem
ponuro wygląda świat a ja leszczem

O! przyniosłaś kilka polnych kwiatów
i myśli o padły z za światów

bo ty placki z jabłka mi usmażysz
gdy szara ci sza po południe warzy
bo ty pójdziesz w o plotki na p lotki
gdy skecz roz grywają och boye
bo ty nawet wiesz jak za wiązać krawat
by ubyło kilka naście lat

bo jeszcze pamiętam o imieninach
(o urodzinach nie, to nie pamięci dar)
wtedy idziemy do starego kina na kultowy
bo jeszcze każdego ranka witamy nowy
ciekawi co dzieci dzieciom przyniosą
i tyle szans ile w wazonie maków

za to kocham ciebie życie i polne kwiaty.



Azalie

Przy kawie w ogródku
w światłach miesiąca szukam kluczy
do krainy kwitnących słońcem słoneczników
z cichym źródłem zatroskanym
o zmurszałe rodzime skały.

Azalie posadzone przez matkę
dyszą ciepłem minionego dnia
w amfiteatrze uciekających gwiazd.

Smętek śmiechu kobiet nocy i dni
nad kieliszkiem drwi
wypłowiały błękity, granaty
zwiędły czerwienie róż i korale.

Tylko twoje azalie otwierają się
młodzieńczą czułością, oddaniem
pachną bukietem pierwszego spotkania
zmierzchu mgła na nich tli.


Tęcza

”Patrzą lękliwie
jęczmienie woły i śledzie
małpy świat jedzą”*

coraz mniej strawy wymyka się małpom z rąk
budują zwierzętom i karmie enklawy
sobie betonowe schroniska i atomowy stos
w jaskini niecierpliwi się pająk z rodziną
czarna godzina blisko kolorowej

modli się za wszystkich św. Piotr
nie wszyscy wierzący pójdą do nieba
wszyscy obecni atomami w tęczy zabłysną

martwi się za wszystkich św. Piotr, ale, ale
co z tymi, którzy o Bogu jeszcze nie wiedzą
co z tymi, którzy głosu słowa nie słyszą bo nie słyszą
co z tymi, którzy żywego nieba nie widzą bo nie widzą
co z tymi, którzy myślą inaczej bo mają inny rozum

modlą się za ogół wszyscy święci
że nie wszyscy będą w niebo wzięci
ale kto za życia wniebowziętych ?
----------------
* haiku B.Z.


Kod DNA

Na Oko Horusa
Na członka Ozyrysa
Na otwartą klepsydrę
Na rany Jezusa
czyj kod DNA w misce wody
Nostradamusa
któremu świata koniec
dźwięczą armaty do ucha
błyska skrzydłami dzwoniec

lecisz z nim Boże ? jesteś tam ?
czy pomyliłeś przestworza
a może zapomniałeś
gdzie w drodze mlecznej Ziemia
czy zdążysz
wykopać w kosmos klepsydrę
albo zatkać jej DNA
nim przeleje ostatnią kroplę
nim przesypie piach
nim uschną biedronki na źdźbłach


tylu już bogów mieli ludzie
klejąc dzbany na wino
tocząc gruda po grudzie
przez swoje i twoje góry
przez swoje i twoje doliny
od nizin Babilon pierwszych ksiąg
klejąc dotyk twych rąk

toczę swój wózek
bo dziecko wymyśliło okrąg
i hula hop by szybciej gnał świat
i pędzi po kocich łbach
aż pęknie koło i skamienieje łza
i wiatr zetrze kamień na piach.


Na ple

Przekwitnięty na ple samotnik
już mogę zbratać się z Bogiem
jak jedynak z jedynakiem
jak bezdomny z bezdomnym
jak sromotnik z samotnym żebrakiem
prócz milczącej wiary nic mi nie trzeba
ni wina ni chleba
ni mądrych słów z wielkich głów
ni natrętnych obrazów
prócz otwarcia nieba





Maciejki

Kochankowie podobni
zawsze im mało radości
czułość ust na ustach
i włosów na dłoniach
skrawek nieba rozdziera

kochankowie zgodni
wiosną otwierają maciejki
kwitną nimi zaułki i alejki
latem noce za krótkie na sny

kochankowie podobni
nie taki uśmiech nie ten gest
milcząca rozpacz liczy dni
chwile rozliczają przewinienia
po nich nowa radość jest

jesień kochanków podobna
odlatują na szlaki wędrowne
ręka kreśli magiczny znak
nad pustą szklanką kawy
puchną powieki, pęka łza

kochankowie zgodni
maciejkami kwitną wiosną
zagubione ptaki dziobią myśli
na podwórkach samotności
zdziwione co stało się z miłością


Uzda

Kiedy zerwiesz kwiat
Albo cały wiśniowy sad
na spotkanie z wymarzoną
laufry fontanny trysną
pytaniem po co

kiedy zdejmujesz buty
i koszulę dniem postrzępioną
do białego posłania barłogu
szklanka zimnego źródła
w pokoju pod zgasłą lampą
dzwoni zębami po co

kiedy okiełznasz słowo
i uzdę założysz zdaniu
wypijesz dla wytchnienia
wodę źródlaną zatrutą
zwątpieniem po co

Tak oto prostota i czystość
wylewając proste pytania
uchyla drzwi kosmosu pożegnania


O Tobie

Gdy zaczynam myśleć o Tobie
świeci słońce, na błękitnym niebie drą się mewy.
Na plaży w Rozewiu znajduję bursztyny
i muszelki i kawałki łodzi wyrzucane przez cierpliwą wodę
nieodczuwalnego w tym rejonie przypływu i odpływu.
To wiatr rodzi fale w jedną stronę, w stronę brzegu,
jaki by nie był.
Gdy zaczynam snuć opowieść
z ust wylewa się żółty piasek i cofa z powrotem
zatyka gardło i nos, zasypuje oczy i uszy.
I ten odpływ i przypływ staje się odczuwalny.
Gdy zaczynam pisać, piasek czernieje,
ciemnieje serwetka nad którą siedzę przy kawie,
sinieje niebo, purpurowe słońce wpada do czarnej,
martwej wody,
nadlatują stada wron z podmiejskiego wysypiska
kamienieją bursztyny, zamierają muszelki
sczerniałe kawałki drewna układają szkielety.

Budzi mnie krzyk mew
żółte słońce zaślepia oczy
sen zaczyna się lub kończy.

Na serwetce odczytuję tylko firmowo nadrukowany tytuł „O Tobie”
.
Muszę być szczery. Tak samo dzieje się
gdy zaczynam myśleć o
Dzieciach, które odeszły
Rodzicach, którzy pomarli w mękach
Dwóch psach, które zdychały na moich rękach
Koniach, oddanych do rzeźni
Kuzynach, z paschalnego stołu
Kuzynkach, z weselnego kręgu
Rzeczach, które zagracają jaźń.

Może to starość albo cukrzyca,
których jeszcze u mnie nie wykryto,
powodują, że często przysypiam nad kawą.
Jest coraz chłodniej. Nawet latem.
W bardzo prywatnym notatniku Osobiste Niewiary
dopisałem „globalne ocieplenie”.


Ile nieba

Kawałek nieba chciałby pewnie każdy
ale czy ktoś policzył czy go wystarczy
każdemu chętnemu w wieku młodym
i dla wszystkich pań i panów starszych
Tylko skąd tyle nieba wziąć ?
Piekła jest więcej, każdy to widzi
że przypada go więcej na chętnego człowieka
publicznie niby nikogo nie urzeka
chyba, że w domowym zaciszu rodzina
albo praktykujący satanista
albo nawiedzony –sta, za dużo trendów by wyliczać
albo zawiedziony z maczetą w dłoni
albo początkujący wódz,
który nie miał czasu na poznanie jakiejś idei
a chciałby wodzić gromadę albo lud
wiadomo, z czasem którąś przyklei sobie na czoło
czasem to z nim wesoło, częściej piekielny smród
albo wódz doświadczony
w wodzeniu którego płoną i skwierczą miliony
Jedno jest pewne,
głoszący wiedzę nieba i piekła od ponad sześciu tysięcy lat
nie wywiązali się ze swoich zadań,
nie utrzymali chociażby równowagi.
Co gorsze nikt nie liczy, ile jeszcze ich zostało
tzn. tych kawałków nieba i piekła jakie by nie były.
i czy nie jest ich za mało.
Bałagan, zaniedbania, niepewność, asymetria.
Tak weszliśmy w dwudziesty pierwszy wiek,
o którym wiadomo z zapowiedzi, że jest ostatnim
– co rok apokalipsa.
Dlatego domagam się policzenia i czy chociaż dla mnie i co,
chcę to wiedzieć za życia a nie po,
bo jestem pedantycznie, w każdym calu,
przez niebo i piekło uczłowieczany i cywilizowany.


Tyle zła ile czystości

Dobroć usprawiedliwia się jakby musiała.
Co innego zło. Ono musi. Im większe w tym większej misji.
Duże misje podpierają się obowiązkową czystością
Na przykład w misji
oczyszczania świata z insektów pestycydami
a że wielu dzieciom i ptakom powykręcało nóżki, no cóż
oczyszczania świata z insektów rasowych
oczyszczania świata z insektów klasowych
oczyszczania świata z insektów narodowych
oczyszczania świata z insektów w nie to wierzących
oczyszczania świata z insektów niedowierzających
oczyszczania świata z insektów nierozwiniętych
oczyszczanie świata z insektów niezatrudnionych
(nie mylić z pracowitymi trutniami)
oczyszczanie świata z insektów bezdomnych
(dotyczy także zwierząt - psy, koty, króliki, papugi,
gołębie i wszelka nieudomowiona dzicz…)
Sen z powiek śmieciarzom, poprawiam przejęzyczenie, czyścicielom,
spełniającym się przez poświęcenie czasu i narażanie zdrowia
realizacji jasnej wizji lepszego życia pokoleń jutra,
spędza dobór i doskonalenie narzędzi.
Zaczęło się od Bernarda Show, który domagał się
od naukowców wymyślenia gazu czyszczącego zdrowe społeczeństwa
z jednostek nieprzystosowanych. Po kilku latach taki gaz i narzędzia
wspomagające wynaleziono i zastosowano z rozmachem
wzbudzającym podziw i zazdrość wielu
(komin wynaleziono wcześniej, podziw wzbudzało przystosowanie).
Pominę wyliczanie tego co już było, każdy znajdzie na własnym podwórku,
tzn. kraju, regionie, kontynencie, piece, kominy, kościoły, stodoły, miasta i wsie puszczane z dymkiem insektów mniej lub bardziej metodycznie prostackimi sposobami.
Świeżo w pamięci mamy twórców naukowych podwalin, wielu na każdym podwórku.
Zwrócę uwagę na nowe, wspaniałe narzędzie –
tresowane genetycznie lub produkowane w nanotechnologiach miniaturowe insekty.
Twórcy i realizatorzy spełniają marzenia - insekty w walce z insektami -
i pogwizdując w toalecie prywatnej przed lustrem myją ręce,
bo najważniejsza jest czystość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz