poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Ulicznicy - wiersze bezdomnego Mirka

Kilka dni

Uciekł z posesji jamnik 17-letni
nie słyszy, niedowidzi maści podpalanej czarnej
na ostatnich kilka dni wybrał się na wolność

Myślącego znalazcę proszę o przekazanie znaku pokoju.
Ściskająca się żalem rodzina potęskni i kupi
następnego przyjaciela-zabawkę.

Jamniku kochany, coś wzbudził mój podziw
śnij przez kilka dni nad swoją kałużą
przecież świata niedowidzisz, wygrałeś.


Przepustka


Kuśtyka dziecko zabójca
boso przez wieś wyludnioną
gęba roześmiana od ucha do ucha
szczerbaty, zęby biedą wybite.

Przewodnik dał przepustkę na drogę, na życie
Najemnik przez ramię przewiesił naładowany karabin
obiecał większy za większe zabicie.
Rodzinę porwała lawina zdarzeń i powódź
On jeszcze marzy jakby się najeść
i nie dać się zabić
przepustką otworzyć drzwi raju,
gdzieś za tym ugorem za wsią.

Wychodzi późną nocą
między reklamami twarożków
sprejów nowych i sandałów
nie zakłócając snu waszych dzieci
leży szczęśliwy nad polną drogą
kontem bankowym gdzieś w rogu świeci.



Wspomnienie

Przeszło życie bez Nas
nie wiem czy jeszcze pamiętasz
pogubiłem fotografie w przeprowadzkach
w żywiołach co dopadają znienacka
rozwiały się słowa szeptane w alejkach
w wiatrach co pchają mój wózek przez miasta
tylko młodą Twarz pamiętam
łzy rozstania wargi rozdrgane
mokre włosy potargane czuję w rękach
tak pozostanie.



Perspektywa

Laszka leży pod krzakiem bzu
to Baszka żółta od połowy w dół
objęła ją biała dama wpół
silniejsza od krowy
syn przykrył się ławką
mają kilka szczęśliwych chwil
w snach bąbelkowych
muszę kucnąć,
patrzę inną perspektywą.



Kołdra

jadek z jebką nie mogą
nie mogą wejść na górkę
muszą pokonać trzy stopnie
wybite w ziemi
muszą żeby dostać zupę
muszą odebrać na stojąco
choćby rękami uwiązani za bufet
od trzech dni jedli nalewki i srulki
co spadały z drzewa
cieszyli się, że nie są głodni
nie mogą podejść trzech stopni
nie wolno im pomóc bo wp.dol
nalewki mieli za kołdrę
co dostali od księdza na zimę.



Zajazd


wczoraj darek, irek arek
na każde zawołanie kiwa potakująco głową
i tak już jest jedną nogą
robił w ochronie rencisty
pytam jak długa ta praca opłaca
na trzy dni starczy ?
on, że nie dał się wyrzucić z banku
jako płatna obstawa zamroczył wszystkich arbitralnie
nawet pojechał sporym tekstem Mickiewicza
dobywając szabli bezbłędnie
rozgoniłem zajazd zanim zaczęła się jatka
za tydzień wróci bez kurtki i kontusza
pod klasztornym płotem zgubi też animusz.



Cukierki

to imię ukryję
zbyt porządny człowiek
syn go jeszcze nie bije
ale jest na dobrej drodze
starego skubie do połowy miesiąca
młody człowiek mówi że jemu wstyd
chodzić po jadłodajniach
więc starego wysyła
po klasztorach i księżach,
nigdzie indziej nie dostanie pomocy,
ma wysoką rentę,
stary dobry człowiek chory na cukrzycę,
o synu mówi moje dziecko
namawiam go żeby sam
kupował sobie czekolady na początku miesiąca
czeka aż dobry syn kupi cukierki.



Jazz

chłodniarza nie było ponad miesiąc
myślałem że już się wywinął
Irek co go dopadł pod nalewką zeznał,
że miał długi stress nie mógł się otrząsnąć
jak zięć córkę zarżnął i z domu wypchnął przez okno,
że chodzi i kombinuje jakby zięcia dopaść, niezłe kino,
chłodniarz tak może i do końca ubierać się w stress
popijając coraz tańsze wino
pytam czy ma plan dojścia do zięcia
rurami czy przez więzienny komin,
ale jazz.


Jutro

dzisiaj wózkiem dojechał malarz.
tył głowy chroni telefonem komórkowym z antenką.
ma dla nas plan gotowy na lepsze jutro.
będziemy chodzić po plebaniach i sprzedawać mój portret.
widzi we mnie wielkie podobieństwo do chrystusa.
ale nie mamy płótna farby sztalugi -
nic się nie przejmuj, jak księża cię zobaczą wszystko dadzą.
kiedyś dla nich malował, dzisiaj nie mówi co.
najważniejszy jest mój wygląd, jego ręce i wiara.
pytam kiedy się wykąpie, wytrzeźwieje, dojdzie do siebie.
jutro.



Telewidz

Miałem sąsiada, daj mu wytchnienie Panie
Oglądał i słuchał polityków, których nie lubił
Wtedy krzyczał na nich
Kiedy zdecydował się coś zrobić,
dziwnym zrządzeniem chwiejnej ręki nie trafił w ekran
A butelka była już pusta


Nadzieja Kloszarda

Jego dzień kluczy między butelkami
pcha bezdzietny wózek
pełen puszek Pandory pod kartonami
wolna posiadłość starych gazet
satynowych koszul i prześcieradeł
bez granic i tęsknoty świateł
bez pośpiechu i zwrotów pożegnań
bez księżniczek i wyszukanej toalety
nocą spragniona ciepła pod ławkami

Jego nadzieja chodzi prostymi drogami
szuka w poczekalniach na peronach
szuka pod arkadą płomieni
jest taka jasna i przezroczysta
jeśli odnajdzie
jeśli odnajdzie jeszcze raz
z martwych wstanie.


Jak zmienić plan

Wódko pozwól żyć
nie porusza mną ten krzyk
obaj wiemy
zawsze można przestać pić
tylko jak zmienić plan
tego nie podpowie nikt

obaj wiemy dlaczego
muszę zapomnieć pytanie dlaczego
muszę osuszyć się sam
muszę zmienić obieg krwi
uczyć się otwierać drzwi
uczyć się żyć na ugorach
tylko jak zmienić plan
tego nie podpowie nikt
i wódka nie pomoże.



Głupie sny

mkną po szynach niebieskie tramwaje
a po kołnierzyku trolla wszy

w kartonie śpią razem na rampie
światło huśtanej lampy kołysze sny

mkną po torach wagony towarowe wiozą na plaże,
właśnie wchodził do morza popływać zmyć dni

obudził stukot kół, to tylko głupie sny
czemu to się zdarzyć nie może

słońce buja nad kartonem jak codzień
czemu tak zimno, wyjął spod pachy kolejny łyk.



Równanie

z lewej ironiczny uśmieszek
z prawej pogardliwe twierdzenie, matematyczny gest
poniżej przetrwanie łyk, sen, kęs
powyżej coś jest ?
więcej wymiarów nie ma
równania sens odsłania sęki heblowanych desek
w stawie łyska myje pióra
łapie w locie strzępy chleba.


Rzym Wschodu

Piszę do ciebie bracie Iwanow list,
choć brakuje słów, to pytam
ile głodnych dzieci chowasz w zaułkach
- skrytych jak bezpańskie psy ?
porzucone wcześniej niż suka zostawia,
nie nauczone mówić, nie nauczone słowa.
Wilczyca ich nie odchowa, nie będzie drugiego Rzymu,
choć nazywają twoje miasto - Rzym Wschodu.
Paryż też jest jeden,
choć nazywają twoje miasto - Paryż Wschodu.
Nie boisz się Iwanow, gdy dziecko szczeka ?


Porzućcie nadzieję


Ktoś ukradł reklamę
”ARBEIT MACHT FREI”
ktoś nie wierzący w świętych
wyraził święte oburzenie.

A przecież była okazja
przybliżyć zapach historii
wystawić ludziom rachunek prawdy
”LASCIATE OGNI SPERANZA”.


Stare fotografie

patrzę na nasze fotografie
niby vouchery podróży w czasie
słyszę stukot kół,
tylko w tył tylko w tył
innych biletów dla nas już nie ma.

Składam w samolociki origami,
odlatują przez otwarte okna,
chwilę targają falami wiatru
w przód i w tył, w przód i w tył
któryś doleci do ciebie,
który wróci przerobię na łódkę bez wioseł,
niech płynie do morza swoimi kanałami.


Uśmiech losu

Cichym świtem
gdy chłód wieje nieprzyjazny
wśród uliczek mego miasta
czasem dojrzę twarz wiosny
w czapce zawiadowcy na śpiącym peronie

czasem podpowie jak ominąć peryferia
pójść za skrzyżowanie śladem rannej tęsknoty
czasem rzuci w moją stronę garść wspomnień lata
na ogrzanie przy zmarzniętej kozie

może spotkam ją na schodach
z siatką warzyw jesiennych
zagubioną bo złamała właśnie obcas
uśmiech losu


Chwila

Samotny żółty liść
chwieje wiatrem
co do myśli się wkradł
dokąd jeszcze iść
zmieniać w szkarłat czas

gałęzie wierzby
parasol odarty z płótna
porywa kolory lata zaduma
w urwany w tęczach ślad jutra

stoisz przede mną uśmiechnięta
chwila zjawia się i niknie
szkarłaty śmiech napełnia
klang dzikich gęsi przecina
strzępi horyzont smutków.


Kroki

Gdy stawiasz lewą nogę
to tak jakbyś chciała odlecieć
prawą zatrzymać ściany ulicy i czas
i przez to całe miasto wibruje i drga
gdy przechodzisz zebrze po plecach.

Na tle

Na ciemnym tle zimowych ulic
światła aut rysują ślady
do ciepłych ognisk
twoje jasne bezdomne włosy
szukają ciepła w nocy
ławki która przytuli

Na ciemnym tle dworcowej podłogi
miraż snu z dzieciństwa
tatuś mitoman ubierał wielką choinkę
później mamusię w sińce

Na marmurowej ławce w parku
śnią bezdomne włosy wyrzucone
z dworcowej poczekalni
drżące palce rzeźbią pomnik


Kloszard

Coś zatrzymało miasto rozpędzone
stanęły tramwaje zdumione
stary kloszard o kulach pokonuje skrzyżowanie
a każda kula jak krzyż
i każdy pas jak stacja krzyżowa
daleka do podziemi miasta droga
ludzie spieszą dalej i wzwyż
kula z uśmiechem zrozumienia wszechświata
do swej Niszy ocieplanej wieściami starych gazet.


Szpaki w moim parku

„Kropla deszczu
ulewą dla szpaka co nie umie latać” *
kapnie w dziób wydarty z gniazda
to jakby wiadro przelały niebiosa
zaklnie wystraszony skłoni łepek spać

A szpaki w moim parku klną po polsku
na nutę bez rymu i sensu jak ten wiersz
z pędrakami piją od rana czerwone wino
potem odlatują do gniazda na Kolską
niebieską kawką w dymie ‘myśmy polską’

Porzucone w parku
przez ludowy wydział czerwonej kultury
objazdowe kino.

---
* haiku B.Z.


Rzecz oczywista


Czasem gdy jadę nocnym autobusem hałas słyszę
to kolega
przedziera się kanałami Starówki do niszy

Wtedy z ust wylewa się sproszkowana żółć
na kobiety i świat że bóg
na ptaki i komary że lecą pod wiatr
na kwiaty że kwitną nocą

Wczoraj na skrzyżowaniu dróg
uczyłem mojego psa daltonistę
że nie należy przechodzić na czerwone

Najpierw spokojnie
a gdy merdał psim ogonem
zniecierpliwiony po ludzku wykrzyczałem
patrz na kolor moich oczu

I wtedy powiedział ludzkim głosem rzecz oczywistą
uczuć nie da się mierzyć chromatografem
nie wystawiaj miłości kobiet na próbę
nie mają mojej wady genetycznej
głupie psisko.

Taksówka

W wieku średnim, rokujący duże nadzieje
wokół gromadzonych pracowicie referencji
z kapitałami na długie dostatnie życie
wsiadłem do taksówki i poprosiłem o kurs na Starówkę do Fukiera.
Kierowca zatrzymał się niedaleko podjazdu.
Drogę zastawiał niespodziewany w tym miejscu,
nietypowy betonowy głaz oblany smołą albo dziegciem, dziwne.
Wysiedliśmy obaj. Mówię, że przejdę ten kawałek.
Chcę obejrzeć głaz, poszukać napisu, podpisu, epitafium.
Chcę go też powąchać.
Sięgam do kieszeni marynarki po portfel ale mam na sobie inne ubranie.
Nie zauważyłem, kiedy się przebrałem.
Kierowca patrzy na mnie podejrzliwie, wyraźnie dziwi go mój wygląd.
Kieszenie kurtki dziurawe na przestrzał, właściwie to ich nie ma.
W spodniach kieszenie są całe ale dokładnie puste.
Zawsze przecież coś w nich mam,
choćby jakąś zapomnianą, zmiętą wizytówkę
wręczoną w pośpiechu przez przygodnego znajomego z pociągu,
albo skrawek gazety z zapisanym mailem.
W bocznych kieszeniach też pusto,
żadnego portfela, dokumentu, żadnej kartki, notatki, nic.
Kierowca mówi ile się należy.
Przyjmuję z obojętną miną dwukrotne przebicie.
Patrzę na rękę, czy może zegarek w zastaw za kurs a ręka goła,
palce gołe, bez ulubionego sygnetu-pamiątki, bez obrączki.
Na szyi, zamiast łańcuszka ze złotym krzyżykiem,
wisi blacha nieśmiertelnika i pośniedziały znak na sznurku.
Zrobił się wieczór, powiało chłodem.
Wtedy wracam do taksówki, sprawdzam licznik
i zaczynam awanturę z tym sympatycznym skądinąd człowiekiem,
że jest oszustem i złodziejem..
Wylądowałem na dołku na 24 godziny.
Jako bezdomny troll. W wieku starczym
.

Ostatni dom

Przechodniu spójrz na mój dom
chwile mego życia jak cegły
czarne od próśb zakrzepłych
spoiwa w kratę, okazałe sklepienie
ochrypłych szeptów więzienie

nie widzisz przez bluszcz ziemi
spójrz przenikliwie pod nogi
na zejście w kanały


Ostatnie obłoki

Zmierzch cichy i ciepły
ostatnie trzy obłoki wiatr gna po świecie
tam wysoko chłód i samotność
a jednak chciałbym z nimi polecieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz