czwartek, 6 października 2011

emetro.pl: Spaceruję z biedakiem i jest mi lepiej

Najnowsza moda w turystyce to zwiedzanie miasta z bezdomnym w roli przewodnika. W Kopenhadze przewodnikiem jest bezdomny elektryk z Warszawy.

44-letni Stefan zna po duńsku tylko kilka słów, więc swoje wycieczki w ramach Poverty Walks oprowadza po angielsku. Był elektrykiem, kilkanaście lat spędził w Kanadzie, gdzie nauczył się angielskiego. Od prawie trzech mieszka na ulicach Kopenhagi. Duński dziennikarz, który latem uczestniczył w prowadzonej przez niego wycieczce, opisuje Stefana jako szczupłego człowieka z kitką na czubku głowy, który w zależności od nastroju nazywa się palmą, ananasem albo samurajem.
Przeszłość i przyszłość niezbyt go interesują - skupia się na teraźniejszości i codziennych problemach. Mówi wprost o uzależnieniach, szczególnie o tanim alkoholu - sposobach jego zdobywania, gatunkach, sposobach spożywania, ale potrafi też zażartować. A dwie najważniejsze jego zdaniem rzeczy na ulicy to śpiwór i metalowe pudełko, do którego zbiera się pety, żeby potem wydłubać z nich tytoń.
Oprowadzając po ulubionej dzielnicy Vesterport, pokazuje miejsca, w których bezdomni sypiają, wyjaśnia, którzy hotelarze dają im kawę i gdzie się przechowuje rzeczy, których nie można ze sobą nosić. Po spojrzeniu na Kopenhagę oczami Stefana miasto już nigdy nie będzie dla niego takie samo - napisał duński dziennikarz.

fot. Maja Staniszewska

Oprowadza i płaci podatki

Stefana (niestety unika polskich mediów i nie chciał z nami rozmawiać) i sześcioro innych bezdomnych do oprowadzania turystów po Kopenhadze w ramach Poverty Walks przygotowuje Susannah L. Sonderlund z fundacji Projekt UDENFOR zajmującej się bezdomnością.

- Od czerwca ubiegłego roku już ponad trzy tysiące ludzi wzięło udział w naszych spacerach - mówi Sonderlund. - Zainspirował nas pomysł z Brukseli, ale rozwinęliśmy go - nasze spacery są bardziej osobiste, każdy przewodnik porusza ważny dla siebie temat.

Przewodnik za jedną grupę turystów, maksymalnie 18 osób, dostaje 1000 duńskich koron (mniej więcej dniówka w sektorze usług - za ladą czy na budowie), płaci podatki, a wynagrodzenie jest odliczane od zasiłku.

Od maja do września jest do pięciu wycieczek tygodniowo. Zamawiają je szkoły, stowarzyszenia, nawet firmy. I osoby, które chcą poznać inne oblicze swojego miasta, dowiedzieć się, co sprawiło, że ich przewodnicy znaleźli się na ulicy.

Szczerość, bezpośredniość, nieowijanie w bawełnę - te słowa najczęściej opisują przewodników Poverty Walks.

Naprawdę chcesz usłyszeć moją historię?

49-letni Henrik był muzykiem i przedsiębiorą. Na ulicę zaprowadziły go narkotyki. I o nich opowiada podczas spacerów - działa w stowarzyszeniu pomagającym byłym narkomanom. Mieszka w schronisku, gdzie może nawet grać.

51-letnia Szwedka Elisabeth uciekła z domu mając 17 lat, od ośmiu mieszka w Danii, gdzie, jak twierdzi, łatwiej być bezdomnym niż po drugiej stronie cieśniny Sund. Oprowadza po dzielnicy Christianshavn, w której działa wiele organizacji rozdających ubrania i jedzenie, a w schroniskach przyjmują nawet ze zwierzętami (a Elisabeth kocha koty).

48-letni marynarz Grenlandczyk Frederik znalazł się na bruku, kiedy zbankrutował armator. Chce wrócić do pływania. Oprowadza po barwnej dzielnicy wokół dworca i po porcie opowiadając o dyskryminacji Grenlandczyków w Danii.

Wycieczkę z bezdomnym przewodnikiem po Kopenhadze wspomina Anna Machalica, prezeska pomagającego bezdomnym Stowarzyszenia Otwarte Drzwi.

- To nie była zorganizowana wycieczka. Na promie bezdomny zaproponował, że opowie o tym, co widać dookoła. Rozmawialiśmy przez godzinę. Nie chciał pieniędzy, pozwolił jedynie zaprosić się na kawę. Jestem pewna, w Kopenhadze Poverty Walks to bardzo dobry pomysł, jako forma włączenia bezdomnych w życie społeczne - mówi Machalica.

- My na razie prowadzimy projekt street workingu: bezdomni szukają na ulicach innych bezdomnych, służą im radą. Ale na Poverty Walks jest u nas za wcześnie. To musieliby być ludzie w ostatnim etapie wychodzenia z bezdomności, którzy zostaliby przewodnikami nie dla paru groszy - tłumaczy.

Od stu lat podglądamy biedaków

Pomysł wyszkolenia bezdomnych do pracy z turystami narodził się w Brukseli. Turyści wciąż pytali przewodniczkę Sonję De Smedt o mijanych bezdomnych - gdzie śpią, co jedzą, jak dbają o higienę. Nie znała odpowiedzi, więc poszła to sprawdzić u źródła, a potem wpadła na pomysł, by wyszkolić bezdomnych na przewodników.

Ale wycieczki z bezdomnymi to tylko trend w zjawisku, które ma już ponad sto lat, a które początkowo nazywano "slummingiem". W wiktoriańskim Londynie szacowni mieszczanie, a także turyści zachęceni przez przewodnik Baedekera udawali się do dzielnic biedoty jak Whitechapel czy Shoreditch podglądać tamtejsze życie.

Jak czytamy w książce "Slumming: Sexual and Social Politics in Victorian London", jedni robili to z pobudek wyższych - wspierali organizacje charytatywne, inni jednak z czystej ciekawości, próżności, chęci przeżycia czegoś nowego.

Kilkanaście lat temu zorganizowane wycieczki pojawiły się w fawelach Rio de Janeiro, potem dołączyły najbiedniejsze dzielnice miast RPA, slumsy Kalkuty i Bombaju. W tym ostatnim mieście dzielnica biedoty przeżyła prawdziwy boom po sukcesie filmu "Slumdog. Milioner z ulicy" nagrodzonego później Oscarami. W ubiegłym roku tylko z jedną firmą Reality Tours slumsy Dharavi zwiedziło 8 tys. ludzi. O 25 procent więcej niż przed filmem.

Co o tym sądzić? Z jednej strony wrażliwi chcą na własne oczy przekonać się o nędzy i pomóc. Z drugiej strony dla wielu turystów mieszkańcy slumsów to egzotyczne obiekty do fotografowania, o których potem będą opowiadać znajomym przy drinku z parasolką.

Książę jako żebrak

Jest jeszcze jeden sposób, aby przekonać się, jak wygląda życie bezdomnego. Zostanie nim na dzień, a nawet weekend proponują jako oczyszczające doświadczenie m.in. szkoły jogi w Kanadzie.

W grudniu 2009 r. nawet książę William, drugi w kolejce do brytyjskiego tronu, spędził chłodną noc (były cztery stopnie mrozu) na ulicy Londynu z szefem Centrepoint, organizacji wspierającej bezdomnych, której został oficjalnym patronem.

Imię polskiego bezdomnego zmieniliśmy na jego prośbę

Maja Staniszewska
Źródło: Dziennik Metro

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz