środa, 5 października 2011

A Ty, co masz w kieszeni?

Różaniec. Kawałek sznurka z koralikami. Jeśli są kolorowe, mogą być „ciekawą zabawką” dla dzieci. Dla dorosłych to często zwykła, długa (i to jeszcze jak!), a niekiedy i nużąca modlitwa. Niegodna naukowca, intelektualisty, dobra dla dzieci. Nic bardziej mylnego. Nie ma nic wspólnego z automatycznym odklepywaniem „Zdrowaś Mario”. 
 
O. Charles de Foucauld mówił, że „Miłość wyraża się kilkoma tylko słowami, zawsze tymi samymi, wciąż powtarzanymi”. Różaniec to miłosna historia życia. Choć może dla niektórych ciągnie się jak telenowela, to jej zakończenie zawsze zaskakuje. Różaniec to modlitwa zawierzenia wszystkich spraw Bogu za pośrednictwem Maryi. 
 
Bo „różańca nie odmawia się jedynie wargami, mamrocząc zdrowaśki jedna po drugiej. Tak mamroczą świętoszkowie i świętoszki. Dla chrześcijanina modlitwa ustna musi być zakorzeniona w sercu tak, aby podczas odmawiania różańca umysł mógł zagłębić się w kontemplacji każdej z tajemnic” (Josemaria Ecriva). „Różaniec jest syntezą naszej wiary, podporą naszej nadziei, żarem naszej miłości.” (bł. O. Pio).

Nie pamiętam, kiedy rodzice nauczyli mnie modlitwy różańcowej. Sięgam pamięcią raczej do szkolnego odpytywania z części i tajemnic różańca – taki katechetyczny instruktaż potrafi odciągnąć młodego człowieka od istoty na długie lata. I różańca dla dzieci w kościele, gdy ksiądz „łapał” do mikrofonu, a po nabożeństwie wylosowane dziecko mogło zabrać figurę Matki Bożej do domu – takie losowanie lotto dla najmłodszych, którzy nie znają wartości wygranej multi- i dużego lotka, ale na zawsze zapamiętają noc z filigranową Maryją postawioną na szafce nocnej we własnym pokoju (!). 
 
 
Jako dziecko ufałam, odmawiając różaniec niewiele z niego rozumiejąc. Ale nie wyrobiłam w sobie nawyku sięgania po różaniec. Niemal zawsze mam go przy sobie, ale skłamałabym gdybym napisała, że codziennie go używam. Po różaniec nie łatwo się sięga. Rzadko biorę go do ręki z wewnętrznej potrzeby, raczej z bezsilności w trudnych życiowych sytuacjach. Im pilniejsza i poważniejsza potrzeba, tym częściej i więcej czasu poświęcam na przekładanie paciorków i szept cichej modlitwy serca z prośbą o ratunek (o ile taka jest Jego wola). I tym bardziej przekonuje się o jej skuteczności. Im bardziej szalone jest tempo naszego życia, tym bardziej potrzebujemy różańcowej modlitwy. 
 
Różaniec nie jest dla tchórzy! Wymaga odwagi, gdyż odsłania prawdę o nas samych: nasze duchowe otępienie, niezdolność do koncentracji. Trudno o nią zaraz po wyłączeniu radia czy wielogodzinnym surfowaniu w internecie. Przez swoją „nieatrakcyjność” różaniec jest doskonałą miarą naszej miłości. Mamy tylko te mało pociągające paciorki (nie ma kwiecistych kazań, mniej lub bardziej kojącego śpiewu i gry organisty czy chłopaka z gitarą itd.) i myśl „jak tu się wykręcić”. Ktoś kiedyś powiedział mi, że „zmaganie jest życiem”. Dziś modlę się właśnie na różańcu, byśmy codziennie zmagali się z naszym lenistwem, by móc – z pomocą łaski – przezwyciężać słabości i zostać uwolnionym z grzechów.

7 października przypada święto Najświętszej Maryi Panny Różańcowej, ustanowione przez Piusa V na pamiątkę zwycięstwa floty chrześcijańskiej nad wojskami tureckimi, odniesionego pod Lepanto 7 października 1571 r. Wg tradycji katolickiej zwycięstwo zostało odniesione dzięki wstawiennictwu Matki Bożej, do której modlił się na różańcu papież. Po latach Leon XIII zalecił, aby w kościołach odmawiano różaniec przez cały październik.
 
Tekst: Katarzyna Wiśniewska


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz