niedziela, 20 listopada 2011

Królestwo na wyciągnięcie ręki

Samotny, młody mężczyzna, gustownie ubrany (widać to lubi) opiera się o gruby klasztorny mur. Na mój widok wyrzuca papierosa, przydeptując niedopałek grubą podeszwą. Trochę jak nastolatek przyłapany na pierwszej fajce. Nieco skrępowany, wita mnie uśmiechniętymi oczami i mocnym uściskiem dłoni. Wyczerpany po nieprzespanej nocy (taka robota stróża), ale przyszedł, bo ma nadzieję, że ta podróż odmieni jego życie.
Podobno zajmowanie tego samego miejsca (np. stała, trzecia ławka za filarem w kościele) daje ludziom poczucie bezpieczeństwa. Celowo czekam więc, by tym razem to on wybrał, gdzie chce siedzieć. Na stole dwa kubeczki z ciepłą cherbatą. O czym gadamy? O wszystkim. Nie ma tematów tabu. Bez wścibstwa. To raczej kwestia zaufania i otwartości. Gotowość do dzielenia się. Ale i świadomość celu naszych spotkań. "Szczerze mówiąc"... słyszę kolejny raz i nóż mi się w kieszeni otwiera, ale Kuba szybko tłumaczy, że swego czasu kłamstwo było dla niego chlebem powszednim, a to naleciałość, której nie umie się jeszcze pozbyć. "Oby tylko to pozostało ze starego nawyku!"- modlę się w duchu.

Przypominamy sobie o tym wszystkim, o czym nie powinniśmy zapominać. Stawiamy sobie pytania. Niekiedy może brzmią banalnie, ale zmuszają do zastanowienia się nad sprawami najważniejszymi. "Kim jestem?" Niby każdy wie, ale nie do końca. "Czy gdyby okazało się, że moi bliscy odeszli, plułbym sobie w twarz, że można było zadzwonić, spróbować jeszcze raz pogodzić się, wyciągnąc rękę na zgodę?" To szansa na to, by zmierzyć się z problemami, ale przede wszystkim na ujrzenie w innym świetle prawd, w które wierzyło się do tej pory.

Trochę skaczemy z tematu na temat, ale lepsze to niż skakanie sobie do gardeł. Zwłaszcza, że Kubę bardzo nosi. I taki też chyba często mamy obraz bezdomnego, jako tego żebraka, którego nosi z głodu... i który jest zdolny do wszystkiego, byle ten głód zaspokoić. Kuba nie zaprzecza, nie wstydzi się swojej przeszłości. Żałuje zła, którego był sprawcą i/lub uczestnikiem, ale i wierzy, że może kiedyś, już tam Ktoś mu wyjaśni, wskaże palcem ten moment, w którym przeszedł na ciemną stronę życia.

Wielokrotnie już słyszałam to pytanie, a i mnie ono często nurtuje, jak to się stało, że ktoś trafia na ulicę, peron dworca, czy klatkę schodową. Jak to się dzieje, że nie znajduje w porę wsparcia rodziny, sąsiadów, pracowników określonych instytucji, których celem jest służba człowiekowi. Jasne, powie ktoś, nie da się pomóc wszystkim. Wszystkim może nie, ale czy to zwalnia nas z czujności i daje przyzwolenie, by zamykać oczy, gdy dzieje się krzywda i zło? "Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili". Może Go nie zrozumieliśmy? Król jest jeden. I nie ma żadnego "tak, ale...".

K.W.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz