wtorek, 12 kwietnia 2011

Bezdomni czy niepotrzebni?

Z bezdomnymi spotykałam się głównie na dworcach, a właściwie nie tyle spotykałam się, co ich widziałam. Ale bywało i inaczej.

Pewnego dnia na Dworcu Centralnym w Warszawie podeszła do mnie kobieta i zapytała czy mogę popilnować jej toreb. Do odjazdu pociągu miałam jeszcze ze czterdzieści minut więc czemu nie? - Mogę.

Owa pani postawiła przy mnie dwie torby i poszła w podziemia. Czas biegł, a jej nie było. - Hm. Czemu tak długo nie wraca? - myślałam. I zaczęłam spoglądać to na zegar, to na powierzone mi pakunki. I w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że oto opiekuję się całym dorobkiem czyjegoś życia. - A jeśli ta kobieta nie wróci na czas, to co ja pocznę z tym jej bagażem bezdomności?

Na szczęście wróciła! Wyjechała z dworcowego podziemia z kubkiem zalewanej zupy. Podeszła do mnie, uśmiechnęła się, podziękowała i zajęła moje miejsce przy swoich bagażach. Kiedy wracam pamięcią do tamtego wydarzenia, to jestem jej niezmiernie wdzięczna za to, że wróciła, ale i jeszcze za coś: za to, że przez te dwadzieścia, dwadzieścia pięć minut byłam jej potrzebna.

Inne moje spotkania z bezdomnymi miały miejsce w podziemiach Dworca PKP Kraków Główny. Po dwudziestej trzeciej zamknięta jest i poczekalnia na dworcu Kraków Główny i na dworcu PKS. I jeśli człowiek chce zaczekać na autobus czy pociąg nocny w jakimś bezpiecznym, jasnym i ciepłym miejscu, to zostaje tylko poczekalnia przy peronach PKP. Tam zawsze czeka się z bezdomnymi.
 

Od czasu do czasu spędzałam wśród nich godzinę albo dwie. Byli gościnni. I choć nieraz czułam się równie zmęczona życiem jak oni i równie jak oni biedna i tak samo jak oni pogrążona w depresyjnych myślach, to coś mnie od nich dzieliło. I tym czymś nie był fakt, że ja czekałam na konkretny pociąg bądź autobus a oni na świt, i nie to, że dla mnie ta poczekalnia była poczekalnią a dla nich domem. Różniło mnie od nich jedno: to że na mnie ktoś czekał i ktoś liczył, że byłam komuś potrzebna.

Może nie powinno się w tak dotkliwych sprawach generalizować i wysuwać hipotez, ale czy bezdomność nie jest społecznym objawem i konsekwencją chronicznego bycia niepotrzebnym?

Jeśli bezdomny otrzyma talerz zupy, to nie będzie głodny, ale co zrobić, żeby znowu poczuł się komuś potrzebny?


Wiesława K.

1 komentarz:

  1. Świetne spostrzeżenia! Pomagać, to sprawiać, aby człowiek czuł się potrzebny.

    OdpowiedzUsuń