poniedziałek, 19 grudnia 2011

Obawa, ale nie paraliż

Miało być duchowe spotkanie, była konfrontacja w budynku instytucji stojącej na straży praw i porządku publicznego. W ten oto sposób rozpoczął się kolejny etap mojego stawania na nogi: rozliczenie z grzechami przeszłości.
 
Okoliczności i pierwsze efekty pozostawię jednak dla siebie. W niczym, to jednak nie zmienia faktu, że od czwartkowego wieczoru, pojawiła się we mnie obawa. W zasadzie skłamałbym, gdybym powiedział, że się nie boję. Każdy się boi niepewności, a taką jest zapewne sytuacja, w jakiej się znalazłem. Nie wiem, co się wydarzy za kilka dni, jestem jednak przekonany, że to przyniesie mi ulgę.
 
Pisałem wcześniej, że staram się odpowiednio przygotowywać do "pokuty". Nadmieniłem iż potrzebuje czasu. Chcę to zrobić szczerze i ponieść konsekwencje. Na dzień dzisiejszy, dwa ostatnie punkty są w moim zasięgu. Nie sądziłem jednak, że to wszystko nastąpi, tak szybko. Z drugiej jednak strony, kiedyś musiało nastąpić. Zażartowałem sobie nawet, że Bóg widząc moją opieszałość w tym temacie, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Czy nie jest więc przypadkowe miejsce, gdzie rozpoczęły się całe wydarzenia? Miejsce, w którym czuję się bezpiecznie i które w zasadzie traktuje, jak dom? A czas? Jesteśmy w okresie czekania na przyjście. W okresie, w którym należy pogodzić się, pojednać... Nie tylko z Bogiem, ale z otoczeniem, a przede wszystkim ze samym sobą!!!
 
To wszystko sprawia, że moja obawa - choć występuje - nie paraliżuje mnie.
 
MP

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz