sobota, 31 grudnia 2011

Świąteczne "remi"

Święta, święta i po świętach. I chociaż nie uważam się za gwiazdę ascezy, to mimo wszystko chciałem czas radości z narodzin Jezusa obchodzić skromnie. Skromnie, ale godnie...

Ponure, wydzielające charakterystyczny swąd korytarze Dworca Centralnego zamieniłem w tym roku na... przyciasną pracowniczą "budę". W owej "budzie" jednak zaznałem tyle ciepła i życzliwości, ile nawet w ułamku procenta nie były mi wstanie dać ulice Centrum i Śródmieścia razem wzięte. Bezpośrednie rozmowy, telefonicze konwersacje sprawiły, że ponownie poczułem iż mam rodzinę. Bliskie stały się osoby, o których istnieniu jeszcze jakiś czas temu nie miałem pojęcia. Bliskie stały się również osoby, które jakiś czas temu zaniedbałem, zostawiłem, wyrzekłem się...

Pierwszy raz, wyjątkowej atmosfery i otoczki - czy jak, kto woli magii świąt - nie wykorzystałem do składania obietnic, przysiąg czy wyrzeczeń. Ni zarzekałem się, że już do końca życia nie sięgnę do kieliszka, czy w ramach odkupienia grzechów przeszłości, co niedziela będę leżał krzyżem przed ołtarzem. Nie zobowiązałem się, że rzucę palenie, czy jeszcze w tym roku odwiedzę fryzjera. Po prostu doszedłem do wniosku, że jakiekolwiek deklaracje, nie tylko mogą krępować mi ręce, ale co gorsza staną się zalążkiem powrotu do życia, jakie wcześniej wiodłem. Życia pełnego kłamstwa, obłudy, składania obietnic bez pokrycia. Krzywdzenia bliskich.

Zrozumiałem wreszcie, że co prawda stery życia w dłoniach trzymam ja, to jednak busolą jest ON. Aby być szczęśliwym i dawać szczęście, żyć spokojnie i zapewniać ten spokój bliskim, czy w końcu kochać i być kochanym - do tego wszystkiego potrzeba Boga. " (...) Tak więc bądź w pokoju z Bogiem cokolwiek myślisz o jego istnieniu i czymkolwiek się zajmujesz i jakiekolwiek są twe pragnienia: w zgiełku ulicznym, zamęcie życia zachował pokój ze swą duszą". 
  
I na koniec, taka wisienka na czubku tych świątecznych reminiscencji. - Fajnie znowu widzieć uśmiech na twarzach dzieci - przeczytałem w odebranej wiadomości. No cóż. Najwyraźniej wypłynąłem na pełne morze.



Więc: cała na przód!

mp


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz