sobota, 31 grudnia 2011

Świąteczne "remi"

Święta, święta i po świętach. I chociaż nie uważam się za gwiazdę ascezy, to mimo wszystko chciałem czas radości z narodzin Jezusa obchodzić skromnie. Skromnie, ale godnie...

Ponure, wydzielające charakterystyczny swąd korytarze Dworca Centralnego zamieniłem w tym roku na... przyciasną pracowniczą "budę". W owej "budzie" jednak zaznałem tyle ciepła i życzliwości, ile nawet w ułamku procenta nie były mi wstanie dać ulice Centrum i Śródmieścia razem wzięte. Bezpośrednie rozmowy, telefonicze konwersacje sprawiły, że ponownie poczułem iż mam rodzinę. Bliskie stały się osoby, o których istnieniu jeszcze jakiś czas temu nie miałem pojęcia. Bliskie stały się również osoby, które jakiś czas temu zaniedbałem, zostawiłem, wyrzekłem się...

Pierwszy raz, wyjątkowej atmosfery i otoczki - czy jak, kto woli magii świąt - nie wykorzystałem do składania obietnic, przysiąg czy wyrzeczeń. Ni zarzekałem się, że już do końca życia nie sięgnę do kieliszka, czy w ramach odkupienia grzechów przeszłości, co niedziela będę leżał krzyżem przed ołtarzem. Nie zobowiązałem się, że rzucę palenie, czy jeszcze w tym roku odwiedzę fryzjera. Po prostu doszedłem do wniosku, że jakiekolwiek deklaracje, nie tylko mogą krępować mi ręce, ale co gorsza staną się zalążkiem powrotu do życia, jakie wcześniej wiodłem. Życia pełnego kłamstwa, obłudy, składania obietnic bez pokrycia. Krzywdzenia bliskich.

Zrozumiałem wreszcie, że co prawda stery życia w dłoniach trzymam ja, to jednak busolą jest ON. Aby być szczęśliwym i dawać szczęście, żyć spokojnie i zapewniać ten spokój bliskim, czy w końcu kochać i być kochanym - do tego wszystkiego potrzeba Boga. " (...) Tak więc bądź w pokoju z Bogiem cokolwiek myślisz o jego istnieniu i czymkolwiek się zajmujesz i jakiekolwiek są twe pragnienia: w zgiełku ulicznym, zamęcie życia zachował pokój ze swą duszą". 
  
I na koniec, taka wisienka na czubku tych świątecznych reminiscencji. - Fajnie znowu widzieć uśmiech na twarzach dzieci - przeczytałem w odebranej wiadomości. No cóż. Najwyraźniej wypłynąłem na pełne morze.



Więc: cała na przód!

mp


wtorek, 27 grudnia 2011

Naucz się dziwić...


... i daj się zaskoczyć

Pewnie znalazłoby się wielu ludzi dla których to, co robimy to zwykłe marnowanie czasu.

Nie muszę daleko szukać: zaglądam do kuchni, wdając się w dyskusję ze znajomym, który właśnie nas odwiedził, chcąc podzielić się opłatkiem – tylko po, co skoro zdaje się, nie bardzo jest przekonany, że to Boże Narodzenie ma jakikolwiek sens. Bo jaka nadzieja przychodzi do człowieka, gdy uważa, że robienie czegoś dla innych (to, że sami dostajemy znacznie więcej to inna sprawa ;)) delikatnie mówiąc zakrawa o znaczne odchylenie od normy? Ot taka świąteczna dygresja...

Ale tak się składa, że akurat w klasztorze, w ciszy łatwiej przyjrzeć się naszej często ucieczkowej bieganinie i usłyszeć własne myśli. Spoglądać na to, co już za nami i to, co jeszcze przed, do osiągnięcia kolejnego celu. I choć wszystko szło pomyślnie, z tyłu głowy brzęczało pytanie: Ile nadziei pozostało dziś nam/ ile nadziei pozostało i skąd wziąć siłę, by przetrwać ten czas?

Okazało się, że strach ma tylko wielkie oczy. Nie wierzysz w cuda? 

Betlejem jest wszędzie, o każdej porze. Bo Bóg nie przychodzi do nas nagle w błysku choinkowych lampek. Nie spada z góry, z nieba. Jest - po prostu. Nie szukajmy Go gdzieś poza "tu i teraz", w bezczasie, w świecie fantazji, w iluzji, bezczynnie wpatrując się w niebo... Wigilia jest zawsze wtedy, gdy w człowieku rodzi się dobro, a ono podobnie jak nadzieja przychodzi do człowieka wraz z drugim człowiekiem.

Święta to czas, w którym jakoś szczególnie dotkliwe jest bycie bezdomnym, bycie samemu. Właśnie dlatego Bóg zechciał mieć twarz, kształt i ludzkie życie, czyli stać się Kimś takim jak TY, byś przekonał się, że nie ma ludzi niepotrzebnych i takich, którzy nic nie znaczą. Jezus identyfikuje się z każdym. Póki żyjemy, nic nie jest na zawsze stracone. Warto więc czerpać siły, aby swoje błędy i niepowodzenia przekuwać cierpliwie na lepszą przyszłość. Nie wiem, jak to do końca jest – bo to Tajemnica – ale okazuje się, że to marnowanie czasu przynosi konkretne owoce, że działa. A radość Kuby to najlepszy prezent!!!

piątek, 23 grudnia 2011

Spotkanie opłatkowe w Jadłodajni na Miodowej

21 grudnia w Jadłodajni na Miodowej odbyło się nasze spotkanie opłatkowe. Tłumnie stawili się bezdomni, w większości przychodzący w czwartki na spotkania grupy samopomocowej. Byli bracia Kapucyni oraz  my wolontariusze. Jadłodajnia pękała w szwach. Długo by pisać o atmosferze, spotkaniach i wydarzeniach jakie miały miejsce tego urokliwego wieczoru. Popatrzcie na uśmiechy ludzi na tych zdjęciach. Wczoraj nie byli bezdomni.
 

Jeszcze długo przed spotkaniem, wolontariusze przygotowywali paczki dla bezdomnych. Bezdomni przygotowywali prezenty dla wolontariuszy. Wszyscy razem przygotowywali posiłki i salę Jadłodajni. Dziękujemy darczyńcom, którzy przekazali jakieś dary oraz wszystkim wolontariuszom, którzy postarali się o prawdziwie świąteczną oprawę, przekąski i potrawy.

 Na początku każdy z wchodzących na salę gości otrzymywał opłatek.

 Były oczywiście przemowy ważnych osobistości oraz czytanie Ewangelii.

 Następnie wszyscy dzieliliśmy się opłatkiem.

Chór Jadłodajni, jaki się aktualnie tworzy i poszukuje ukrywających się talentów, zadbał o świetną oprawę muzyczną. Zarobili na kolację!!! Śpiewali i grali super! Co bardziej otwarci bezdomni, chętnie im wtórowali.

Później wszyscy zasiedli do wspólnej wieczerzy. Stoły były suto zastawione. Każdy znalazł dla siebie jakiś smakowity kąsek. Wielu bezdomnych nie mogło wyjść ze zdziwienia, że tak to wygląda. Byli pod ogromnym wrażeniem pracy, jaką udało się wykonać wolontariuszom.

Wielu bezdomnych chętnie śpiewało razem z muzykami. Ktoś przyniósł gazetę z tekstami kolęd. Była więc tego wieczoru czymś więcej niż tylko poduszką.

Później wszyscy bezdomni otrzymali świąteczne paczki: ciastka, czekoladę, konserwy.

Kolejny doping do gromkiego śpiewania....

Także wolontariusze otrzymali świąteczne upominki, które przygotowali bezdomni związani z naszą Fundacją.

 Przyszedł czas i na deser!
Wielu pomagało przy obsłudze i organizacji tej imprezy, ale jeszcze więcej osób było niesamowicie zadowolonych.

Ogrzanych, uśmiechniętych, wyśpiewanych i porządnie najedzonych.


Jeszcze raz dziękujemy wszystkim, którzy przyczynili się do tego, że nasze wspólne spotkanie opłatkowe było naprawdę NIEZWYKŁE!!!

Więcej zdjęć niebawem na stronie Fundacji Kapucyńskiej.

środa, 21 grudnia 2011

Deon.pl: Co z ubogimi w Wigilię?


Ks. Jan Twardowski spędzał wigilię Bożego Narodzenia w samotności. To na znak solidarności z ludźmi bezdomnymi i opuszczonymi.

Polacy w kryzysie są bardziej hojni. Bardziej otwarci na dzielenie się z innymi. To bardzo dobra wiadomość. Według stowarzyszenia organizacji pozarządowych "Klon/Jawor" w tym roku we wszelkie akcje dobroczynne zaangażowało się 66 proc. Polaków, czyli o 12 proc. więcej niż przed rokiem. O jedną trzecią w stosunku do 2010 roku wzrosła liczba osób, które przygotowują świąteczne paczki w ramach akcji Stowarzyszenia Wiosna "Szlachetna Paczka". W tym roku trafią one do 12 tysięcy rodzin, które otrzymają dokładnie to, czego najbardziej potrzebują.

Więcej ofiarodawców niż mieszkańców ma w tym roku Dom Samotnej Matki w Łodzi. Przykłady można by mnożyć.

Rośnie liczba pomagających, ale i potrzebujących jest coraz więcej. Szczególnie wiele wśród dzieci. Na 24 kraje OECD (organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju) Polska zajmuje 21 miejsce pod względem ubóstwa dzieci. To akurat, że niedostatek najbardziej cierpią najsłabsi, jest powodem do wstydu, a przede wszystkim wołaniem o zmianę polityki społecznej.

Jak wielu jest natomiast bezdomnych, bezrobotnych nieradzących sobie z życiem, w Warszawie widać choćby przy kościele kapucynów przy ul. Miodowej, gdy w południe stoją w kolejce po gorącą zupę. Takich miejsc w Warszawie, ale też w każdym większym mieście jest coraz więcej.

To dla nich organizacje i stowarzyszenia charytatywne, głównie Caritas, zakony, ale także parafie organizują wigilie. Jedne odbywają się 24 grudnia. Tak jest na przykład od lat w Kielcach, a uczestniczy w niej bp Marian Florczyk, w Poznaniu z udziałem abp Stanisława Gądeckiego czy w u ojców franciszkanów w Krakowie, gdzie opłatkiem bezdomnymi dzieli się kard. Stanisław Dziwisz. Jest wspólny posiłek, bywają podarki. Wigilie odbywają się po południu, czasem w południe albo rano, choć wówczas trudno mówić o wigilijnym nastroju. I podobnie jest w wielu innych miejscach kraju.


Ale bywają też wigilie, które są wigiliami wigilii Bożego Narodzenia, albo nawet mają miejsce wcześniej - dwa, trzy dni, a nawet tydzień wcześniej. Tak było w ostatnią niedzielę w Białymstoku, gdy na głównym placu miasta odbyła się wigilia z udziałem biskupów i władz miasta przygotowana głównie z myślą o bezdomnych. W serwisie KAI czytam zaś taką wiadomość: Od 21 do 24 grudnia ponad 1000 osób, bezdomnych i ubogich, będzie mogło uczestniczyć w ośmiu wieczerzach wigilijnych, które przygotowuje Caritas archidiecezji częstochowskiej. Wigilie odbędą się w Zawierciu i Częstochowie.

Oczywiście, dobrze, że one są. Dla tych, którzy w nich uczestniczą jest to zapewne jedyna możliwość przeżycia świąt w namiastce domowej atmosfery, która jest z nimi związana. Niemniej, zawsze, gdy o tym słyszę zastanawiam się, komu taka wigilia ma przynieść pomoc? Komu dać dobre samopoczucie? Jak czują się ci, do których jest adresowana, a którzy wiedzą, że tego jedynego wieczoru nie da się przeżyć tydzień wcześniej i którzy, spędzają go, jak zawsze, w opuszczeniu? I przypominam sobie ks. Jana Twardowskiego, który w solidarności z bezdomnymi i opuszczonymi wieczór wigilijny spędzał tak jak oni - w samotności. Nie każdego - mnie też - stać na taki duchowy gest. Są różne formy miłosierdzia - czyn, słowo, modlitwa. Ważne chyba, by każdy z tych darów nie zmarnować, ale spożytkować jak najlepiej.

I przypominam sobie też inne wydarzenie - obiad Jana Pawła II z bezdomnymi w auli Pawła VI w roku jubileuszowym. Papież u odpowiedzialnych za przygotowanie posiłku osobiście upewniał się, czy na pewno wszystko będzie w najlepszym gatunku, a mozarella oby na pewno ta najprawdziwsza, czyli bufala z mleka czarnych bawolic.

Ewa K. Czaczkowska - publicystka "Rzeczpospolitej"

Apteczka będzie zapełniona!

Zorganizowana przez Fundację Kapucyńską akcja „Apteczka dla bezdomnego” dobiegła końca. Przez sześć dni w punktach warszawskiej sieci aptek „Hibiskus”, każdy mógł wesprzeć potrzebujących różnymi medykamentami. Nic więc dziwnego, że w przygotowanych do celów akcji pojemnikach, znalazły się zarówno bandaże, jak i tabletki przeciwbólowe czy nawet specjalistyczne maści na odmrożenia i poparzenia.

Organizatorzy przygotowali listę najbardziej pożądanych leków, które zaopatrzą punkt medyczny działający przy Jadłodajni na Miodowej. I przyznać trzeba, że zebranego „towaru” nie powstydziłaby się żadna stacja… pogotowia ratunkowego. – Jest tego ogrom – słychać było podczas przepakowywania wszystkich zwiezionych pojemników. Segregowaniem medykamentów zajęli się sami bezdomni.



Co ciekawe, entuzjazm organizatorów, nieco odbiegał od nastrojów „gospodarzy” akcji.

– Osobiście uważam, że liczba zebranych środków mogła być jeszcze większa – przyznaje Jolanta Karmalska, farmaceutka z punktu aptecznego przy ul. Filtrowej i dodaje.

– Klienci w pierwszej kolejności wykupują jednak leki, które im najbardziej się przydadzą. Niestety mam koniec roku i wielu ma obawy, co będzie w styczniu?

Niemniej ci, którzy zdecydowali się wesprzeć akcję Fundacji Kapucyńskiej, niekiedy nie szczędzili grosza. – Rekordzista? Pewien mężczyzna wydał blisko 200 zł. Warto podkreślić, że akcję wsparli w przeważającej większości ludzie młodzi i w średnim wieku – podkreśla Jolanta Karmalska.


– Nie ważne jednak kto, co i za ile. Najistotniejsze jest to, że akcja się odbyła i teraz będziemy mogli jeszcze bardziej pomagać bezdomnym. Szczególnie w okresie zimowym, gdzie narażeni są na szereg chorób czy uszkodzeń ciała – przyznają w Fundacji, która już nieśmiało myśli o kolejnym tego typu przedsięwzięciu planowanym na przyszły rok. A tym, którzy wsparli „Apteczkę dla bezdomnego” teraz – zarówno w sposób materialny, jak i rzeczowy – składa serdeczne podziękowania.

Swoje „Bóg zapłać” w stronę darczyńców kierują również sami bezdomni.

Marcin Prażmowski

Wieczorne spotkania z filmem

Czym jest bezdomność? Czy to tylko brak domu? Skrajna bieda?  A może wewnętrzne spustoszenie? Kto pochyli się nade mną?

MY!

Nie jesteś nam obcy. Mijamy się na dworcach, ulicach i ... w Fundacji Kapucyńskiej mieszczącej sie na ul. Miodowej w Warszawie. 14 grudnia znów byliśmy tam razem, jednak to spotkanie było inne niż zwykle. I zapoczątkowało coś nowego – Wieczorne spotkania z filmem. 



Zaczęłyśmy (Kasia, Kasia, Dorota i Maja) od wyświetlenia produkcji Warsztatów Pracowni Filmowej Cotopaxi. Na początek „Lubię to”, „Marzenia i rzeczywistość - moja historia”, „Pojedynek myśli” i „Ciekawość - pierwszy stopień do piwnicy”. Były to filmy amatorskie, nagrywane przez dzieci i młodzież w ramach projektu „Video Uczestniczące Przeciwko Wykluczeniu”. Na koniec wieczoru obejrzeliśmy wspólnie z podopiecznymi Fundacji filmy „Praska Liga Kobiet” oraz „Świnka”. Zostały one nam udostępnione przez Stowarzyszenie Serduszko dla Dzieci. Jednak największą niespodzianką okazał się film „Bezdomny Maratończyk”, który opowiedział o swojej bezdomności i walce z samym sobą. Wielu z naszych podopiecznych utożsamiło się z głównym bohaterem.

Nasi podopieczni byli zachwyceni, a my szczęśliwe, że się udało. A udało się z pewnością, bo pytano nas kiedy następne takie spotkanie i co będziemy oglądać.

My już wiemy, a wy dowiecie się wkrótce, a dokładniej 4.01.2012r. 

MaJa

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Do czegoś potrzebny

Poddaj się czasem dynamice zdarzeń, z ciekawością przyjmując to, co niesie. Odkryć można wówczas, że trudne sprawy stają się łatwe i rozwiązują się same, gdy tylko im na to pozwolisz. Nie jest jakiś nowo powstały fragment Desideraty, ale cytat z jednego z felietonów, jaki przeczytałem. Dlaczego akurat skupiłem się na tym fragmencie? Bo wydarzenia ostatnich dni i to, co mnie czeka w tym tygodniu, niejako zmusiły do tego. Zapewne podświadomie szukałem jakiegoś pocieszenia, oparcie, słów "będzie dobrze".

Kiedy przyszedł piątek, powiedziałem sobie, iż ten weekend będzie swego rodzaju psychicznym przygotowaniem do konfrontacji, po której pojawią się pierwsze prawne konsekwencje moich grzechów przeszłości. Miał to być, ot taki "adwent". Przyznaje - to był błąd. W ten sposób moje myśli wręcz nieustannie krążyły wokół czegoś, co wiadomo, że nastąpi ale nie wiadomo, co przyniesie ze sobą. Męczyłem się kompletnie.

Ale jest też plus. "Rekolekcje" w postaci spotkań i rozmów ze znajomymi, przyniosły szereg zapewnień o pomocy z ich strony, dla mej grzesznej osoby. I nie były to koleżeńskie poklepywania, a konkretne obietnice, niejednokrotnie poparte pierwszymi działaniami. Nie będę ściemniał: łza mi się w oku zakręciła. Samotność, której boję się w życiu najbardziej, może w ogóle mnie nie dotyczyć! Dostrzegłem bowiem, że są osoby, którym na mnie zależy.

W ten oto sposób mogę powiedzieć, że jestem całkowicie przygotowany do tego, co mnie czeka za kilkadziesiąt godzin. Wiem również, że oprócz przyjaciół, znajomych jest również On. I nie ważne, czy jeszcze kilka miesięcy temu byłem jak faryzeusz czy celnik. Bóg niejednokrotnie mi pomagał, wskazywał drogę, dawał konkretne instrumenty do konkretnego celu. Chyba faktycznie, jestem Mu do czegoś potrzebny...

MP

Obawa, ale nie paraliż

Miało być duchowe spotkanie, była konfrontacja w budynku instytucji stojącej na straży praw i porządku publicznego. W ten oto sposób rozpoczął się kolejny etap mojego stawania na nogi: rozliczenie z grzechami przeszłości.
 
Okoliczności i pierwsze efekty pozostawię jednak dla siebie. W niczym, to jednak nie zmienia faktu, że od czwartkowego wieczoru, pojawiła się we mnie obawa. W zasadzie skłamałbym, gdybym powiedział, że się nie boję. Każdy się boi niepewności, a taką jest zapewne sytuacja, w jakiej się znalazłem. Nie wiem, co się wydarzy za kilka dni, jestem jednak przekonany, że to przyniesie mi ulgę.
 
Pisałem wcześniej, że staram się odpowiednio przygotowywać do "pokuty". Nadmieniłem iż potrzebuje czasu. Chcę to zrobić szczerze i ponieść konsekwencje. Na dzień dzisiejszy, dwa ostatnie punkty są w moim zasięgu. Nie sądziłem jednak, że to wszystko nastąpi, tak szybko. Z drugiej jednak strony, kiedyś musiało nastąpić. Zażartowałem sobie nawet, że Bóg widząc moją opieszałość w tym temacie, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Czy nie jest więc przypadkowe miejsce, gdzie rozpoczęły się całe wydarzenia? Miejsce, w którym czuję się bezpiecznie i które w zasadzie traktuje, jak dom? A czas? Jesteśmy w okresie czekania na przyjście. W okresie, w którym należy pogodzić się, pojednać... Nie tylko z Bogiem, ale z otoczeniem, a przede wszystkim ze samym sobą!!!
 
To wszystko sprawia, że moja obawa - choć występuje - nie paraliżuje mnie.
 
MP

Osaczony

W rubryce „O mnie” napisałem, że nie lubię być osaczany. Z przykrością muszę stwierdzić, że w ostatnim czasie, tak się czuję. Zaczyna mnie osaczać rodzina, z którą od ponad roku… nie mam kontaktu. Bezpośredniego oczywiście. W ostatnich tygodniach, w stolicy „namierzył” mnie kuzyn i automatycznie stał się swoistym medium pomiędzy mną, a pozostałymi członkami mojego rodu. Osobiście nie czuję się jeszcze na siłach, aby samemu skontaktować się z dziećmi, eksżoną, rodziną ect. Dlatego też wszystkiego, co dzieję się u nich, dowiaduję się przez kuzyna. Nieśmiało też w drugą stronę przesyłam pewne sygnały i póki co, na tym kończy się moja odbudowa więzi rodzinnych.

Od kilku dni jednak liczba informacji, jakie do mnie spływają nie dość, że nie wnosi niczego nowego, to po prostu mnie męczy! Częstotliwość telefonów staje się irytująca, a już sam głos medium zaczyna działać mi na - i tak marne – uzębienie.

Gdzieś mój spokój został zmącony, pewność siebie zachwiana a wizja odbudowania w miarę normalnej relacji z bliskimi, staje pod wielkim znakiem zapytania. Czy wręcz jest wątpliwa. Nie chodzi o to, czy jestem człowiekiem kruchej wiary, co po prostu staję się coraz bardziej podejrzliwy i nieufny.

Faktycznie mam grzechy przeszłości. Jedne bardziej, inne mniej poważne. Z każdych jednak chcę się rozliczyć, ale pod pewnymi warunkami. Chcę to zrobić sam i w odpowiednim czasie. Chcę aby wszystkie działania były przemyślane, szczere i pociągnęły za sobą konkretne konsekwencje. Na obecną chwilę widzę jednak, że napastliwość pewnych osób zmierza do tego, że moje grzechy widzi w kategoriach korzyści. – Twoją osobą, chce załatwić swoje sprawy – skomentował całą sytuacje kolega. Trafne spostrzeżenie, tym bardziej, że gro moich przewinień nierozerwalnie związane jest z pieniędzmi.

Obawiam się jednak, że pewnego dnia nie wytrzymam i wybuchnę. I nie będzie to miła świąteczna pogawędka, ale początek kolejnej ciszy. Ciszy, której tak bardzo potrzebuje.

MP


Daje czas czasowi

Sympatyczna reporterka zapytała mnie, czy zakładam powrót do picia? Sądząc po jej minie, chyba ją rozczarowałem, bo odparłem, że niczego nie można wykluczyć. Nawet tego, że zaraz po naszej rozmowie, przypadkiem nie pójdę na „setkę”. Starałem się jej wyperswadować, że nie myślę o tym, co będzie jutro.

Żyję dniem dzisiejszym. Ma tylko nie wiać nudą!

Od blisko pięciu miesięcy przynosi to rezultaty. Powróciło wygodne łóżko, czyste ubrania, bieżąca woda czy „coś” do chleba. Jest wiara, nadzieja… Tylko tej miłości coś nie widać na horyzoncie. Koledzy rzekliby: daj czas czasowi. Niech więc, tak będzie. Wszak do wiosny bliżej niż dalej!

MP

sobota, 17 grudnia 2011

Szkolenie z zakresu pierwszej pomocy dla osób bezdomnych - 2 edycja

17 grudnia w ramach naszej wspólnej akcji "Apteczka dla bezdomnego" zorganizowaliśmy w Jadłodajni szkolenie z pierwszej pomocy dla osób bezdomnych. W ramach wolontariatu pracowniczego, szkolenie poprowadził ratownik medyczny i trener z firmy szkoleniowej Emermed.

W szkoleniu uczestniczyło ok 30 osób, w tym ponad dwudziestu bezdomnych. Zaprosiliśmy także kilka osób z Towarzystwa Charytatywnego im Ojca Pio. Panie zaraz po zakończeniu prac związanych z wydawaniem posiłku w Jadłodajni, dołączyły do grona słuchaczy. Było też kilku wolontariuszy wspierający działania naszej Fundacji.

Szkolenie zostało podzielone na dwie części. Pierwszą teoretyczną - z mała pogadanką zawierającą m.in zagadnienia związane z profilaktyką, bezpieczeństwem i unikaniem ryzykownych zachowań. Do tego trener dodał podstawy pierwszej pomocy oraz wytłumaczył, jak skutecznie poradzić sobie w najczęściej występujących w tym środowisku zdarzeniach.

Po małej przerwie na kawę i ciastka, odbyła się część praktyczna z ćwiczeniem na szkoleniowym fantomie oraz całkiem żywym ochotniku - Michale, zwanym w Jadłodajni z niewiadomych przyczyn "Zwierzakiem". Poniżej mała fotorelacja z tego spotkania.

 Na początku obyła się krótka pogadanka wprowadzająca. 

Później ratownik wyjaśniał podstawy pierwszej pomocy. Mówił jak zachowywać się w różnych sytuacjach zagrażających życiu i o tym, żeby zawsze pamiętać o wezwaniu karetki pogotowia, gdy doszło do jakiegoś niebezpiecznego zdarzenia. Najlepsza bowiem pierwsza pomoc nie pomoże, jeżeli zapomnimy wezwać zespół ratowników.

Uczestnicy chętnie słuchali gdyż trener omawiał sytuacje, które faktycznie ich dotyczą.  Na sali obecni byli wolontariusze związani z Jadłodajnią,

oraz osoby bezdomne.

Taki prosty myk na to, jak poradzić sobie ze złamaną ręką.

Bezdomni patrzyli, słuchali...

 i uczyli się podstawowych zasad pierwszej pomocy, np.: jak poradzić sobie z atakiem padaczki.

 Omówienie kiedy należy zastosować pozycję boczną...

 i zasada działania.
Bezdomni w przerwie otrzymali mały poczęstunek. Najbardziej zawsze liczą na ciepłą kawę. Im mocniejsza tym lepsza!

 Po chwili przerwy, rozpoczęły się zajęcia praktyczne.

 Udrożnienie dróg oddechowych...

 ... i ułożenie w pozycji bocznej. W akcji ochotnik, którego długo nie trzeba było namawiać do pozoracji - Michał "Zwierzak".

Następnie można było sprawdzić się w ćwiczeniu na fantomie. Na "Little Anne" ćwiczy "wysoka Ania". W ten sposób przetarła szlak dla bezdomnych uczestników szkolenia. Na początku - nie za bardzo chcieli bowiem wychylać się z szeregu, ale po chwili...

o wiele śmielej ratowaliśmy Janka...

 ratowaliśmy Krzyśka...

 ratowaliśmy Kryśkę...

Trener zwracał uwagę na poprawne układanie rąk i własnego ciała - tak, aby jak najmniej się męczyć. Przy resuscytacji jest to bardzo ważne, gdyż powinno się ją prowadzić aż do przyjazdu karetki i przekazania poszkodowanego zespołowi wykwalifikowanych ratowników. Karetka może przyjechać przecież za 5 minut ale i za pół godziny - jeżeli wystąpią jakieś problemy np. ze znalezieniem miejsca danego zdarzenia. 

Chętnych do ćwiczenia później już nie brakowało....  trzeba było przełamać tylko pierwsze lody!

Ćwiczyły także nasze wolontariuszki. One przecież każdego dnia pracując z bezdomnymi muszą odnajdywać się w różnych sytuacjach. Wiedza z pierwszej pomocy jest więc dla nich na wagę "złotej godziny"!

 No i na koniec uratowaliśmy także Zbyszka!!!!

Czy się podobało? Dostaliśmy również zapewnienie od trenera, że chętnie się jeszcze z nami spotka. W imieniu wszystkich uczestników, Serdecznie Dziękujemy za pomoc i poświęcony nam czas!!! Do zobaczenia więc na następnym szkoleniu!

środa, 14 grudnia 2011

Akcja studentów z Koźmińskiego

Pomysł Bożonarodzeniowej akcji charytatywnej na rzecz bezdomnych zrodził się, kiedy przed wakacjami, jako wolontariuszka w Fundacji, miałam okazję uczestniczyć w spotkaniach czwartkowych. Do tamtego momentu miałam świadomość, iż choć  każdego dnia stykamy się z problemem bezdomności - na ulicy, w tramwaju, na klatce schodowej, to większość z nas nigdy nie miała okazji, aby spojrzeć bezdomności w oczy, z tak bliska.




Wystarczyły trzy spotkania, abym przekonała się, że ten mój bezdomny bliźni, to wrażliwy, samotny człowiek, który łaknie ciepła drugiego człowieka. Wtedy postanowiłam, że dobrze jest ten obraz ukazać innym - w tym przypadku moim współpracownikom i studentom z Uczelni. Dać im okazję, by z uwagi na wyjątkowy czas, czas Świąt Bożego Narodzenia, mieli szansę podzielić się tym co mają.

Marzena I.

wtorek, 13 grudnia 2011

Hazardzista, czyli puszczony ze sprzęgła

Żyjąc "na gigancie" nauczyłem się, że jeśli coś jest za darmo, to należałoby z tego skorzystać. Tym bardziej, że nie wiadomo kiedy - i czy w ogóle - przytrafi się kolejna okazja. Postanowiłem więc wybrać się na promocję albumu "Hazardzista" grupy Gienek Loska Band. Zdecydowały o tym dwa aspekty. Po pierwsze, chciałem poznać kulisy powstania, bądź co bądź, interesującego materiału. A po drugie, ciekawiło mnie, jak na fali medialnego szumu wokół własnej osoby radzi sobie Gienek Loska. Szerszej publiczności znany bardziej z grania na ulicy, niż koncertów czy festiwalowych występów.



Co do samej płyty, to dość szybko okazało się, że nie powstała na prędce, tylko... - Materiał znany był już nam od 4-5 lat. Przerabiał się w nas. Był "na sprzęgle", a teraz wybuchł - przyznali zgodnie muzycy. I faktycznie, słuchając płyty, nie trudno oprzeć się odczuciu, że wszystko zostało zaplanowane i skonstruowane z głową. "Hazardzista", to solidna dawka rodzimego bluesa, a słowa jednej z piosenek "byłem żebrakiem, byłem Bogiem" świadczą o bardzo osobistym podejściu wokalisty do wydanego materiału.



A sam Gienek Loska? Wbrew moim obawom "sodówka" nie uderzyła mu do głowy. Cichy, skromny, udzielający zdawkowych odpowiedzi facet. Zachowując jednak przy tym swoje charakterystyczne poczucie humoru. Momentami sprawiał wrażenie, jakby popularność jaką osiągnął, zupełnie go nie dotyczyła. Odnosiłem wrażenie, że faktycznie mam do czynienia z człowiekiem, który w życiu przeszedł wiele i chce się podzielić doświadczeniami, jednak do pewnego momentu. Podobnie rzecz się ma z moimi znajomymi chociażby z "centralnego", którzy w konfrontacji z opinią publiczną, swoją prywatność zawężają do minimum.

A mają przecież tak bogate doświadczenia!

MP




Pierwsza nocka


Na odchodne powiedziała. - Pamiętaj co ci się przyśni. Spojrzałem pytająco. - Co ci się przyśni w nowym miejscu - dodała. Aaaa... I przypomniałem sobie, że za kilka godzin, czeka mnie przeprowadzka. Kolejny z etapów żmudnego stawania na nogi. Teraz faktycznie będę mógł powiedzieć, że poszedłem na swoje. Ale obaw, co do "zmiany klimatu" jest sporo. Zresztą nie lubię zmian i - co gorsza - szybko przywiązuje się do tego, co mam. W głowie więc pulsuje od szeregu pytań: jak będzie, co będzie, jaki będę?! Pomny wcześniejszych doświadczeń mam nadzieję, że dorosłem na tyle, iż będę w stanie wyciągnąć odpowiednie wnioski. Że nie nabroję, paląc za sobą kolejne mosty.

Idę więc... W środku ciepło, przytulnie i cicho. Rzekłby ktoś: normalnie. Dla mnie, to jednak wręcz exclusive! Patrzę przez okno i widzę... kościół. Fajni sąsiedzi pomyślałem w duchu. - Super. Nie ma, to jak dobre towarzystwo i zawsze blisko, by z Kimś pogadać - czytam w smsie. Anielskie słowa. Tym bardziej, że teraz, co dnia będę mijał figurę mojego autorytetu - Jana Pawła II. Uśmiechnięty, błogosławi przechodniom. Błogosławi i mi! Czuje, że będzie dobrze...





MP

ps. a co do snu, to przyśniły mi się nowe tereny na jakich osiadłem i sprawy związane z pracą. Nie miałem w sobie na tyle odwagi, aby sprawdzić w senniku, co to oznacza. Zdaję się więc jedynie na wiarę, że wreszcie uda mi się normalnie egzystować, a nie, jak to było w ostatnim czasie... wegetować.


Przyszłość nie zawiera błędów...???

Byłem, widziałem i jestem pod wrażeniem. Piszę tu o zorganizowanym przez Fundację Kapucyńską spotkaniu w ramach tzw. wieczorków poetyckich. Debiutancki cykl spotkań zainaugurował występ Jacka Kawalca. Aktor warszawskiego teatru Kamienica przedstawił bezdomnej braci m.in.: obszerny fragment spektaklu "Ta cisza to ja...". 



I muszę przyznać, że przez cały występ w roli głównego bohatera widziałem nie Kawalca, a siebie! Monodram autorstwa Jana Jakuba Należytego dość obrazowo przedstawił obszerny fragment mojego życia.  Upadek, degradację społeczną i zawodową, utratę rodziny czy zdrowia. Przypomniał mi, jak wisiałem na krawędzi życia i śmierci.

Spektakl tchnął jednak we mnie kolejną dozę optymizmu. Nadziei. A słowa aktora "tylko przyszłość nie zawiera błędów" puentujące jego spotkanie z bezdomnymi, niech będą iskierką nadziei dla reszty uczestników. 

MP

poniedziałek, 12 grudnia 2011

NA SWOIM

"Nie wychodź na zewnątrz, wróć do siebie samego:
to we wnętrzu człowieka mieszka prawda
" - św. Augustyn

Sporo się działo. Na szczęście - bilans mamy dodatni. Zdaje się, że wraz z kolejnym urodzinami Kuba zrozumiał, że to Światło w tunelu świeci dla niego, i że to od niego zależy, czy będzie nadal się tlić, czy zgaśnie.




To nie może być przypadek, że spotykamy się w III niedzielę adwentu, nazywaną w liturgii niedzielą radości (gaudete), w której ukazując nam postać św. Jana Chrzciciela, kościół chce nam przypomnieć, że radość chrześcijańska nie zależy od powodzenia i że nie jest kwestią temperamentu, ale darem Ducha Świętego i wynikiem świadomości, że mimo niepowodzenia, opuszczenia, więzienia, śmierci, i tak dla nas, uczniów Jezusa, wszystko dobrze się skończy. Jak dla św. Jana, który tam w więzieniu

Podniósł się barłogu [...]
Wyciągnął przed siebie dłonie
I począł śpiewać i płakać
Z radości,
Gdyż końcem palców
Wyczuwał obok siebie
Obecność anioła.
Wiedział, że nie umrze.
(Roman Brandstaetter, Jan Chrzciciel w więzieniu [frg.])

Kuba nadal bardzo się boi, że czar pryśnie i całe to dobro zniknie. Trudno się dziwić. Stąd opór przed kolejnym i najważniejszym krokiem... powrotem do domu. To też ostatni cel naszej wspólnej drogi, resztę udało mu się zrealizować: Kuba kontynuuje terapię, ma pracę i plany na nową działalność, wynajmuje pokój, możliwe, że sam zostanie wolontariuszem. To jego sukcesy! Serce rośnie, słysząc o nowych pomysłach i pierwszych skromnych próbach ich realizacji. I choć oczy błyszczały mi z radości i dumy, lekko studziłam jego zapał, by w tym ferworze nie zapomniał o celu i skupił się na tu i teraz - oczywiście na tyle, na ile dopuścił mnie w ogóle do głosu ;) Zasady na przyszłość: "unikajcie wszystkiego, co ma choćby pozór zła (...) i "w każdym położeniu dziękujcie". Trudne. Ale będziemy próbować wcielać w życie.

Papież Benedykt XVI przypomniał dziś, że "prawdziwa radość nie jest przejściowym stanem ducha ani czymś, co się osiąga w wyniku szczególnego wysiłku, ale rodzi się ze spotkania z żywą osobą Jezusa". I ja dziś dziękuję Kubie za to spotkanie, słowami br. Rogera z Taize

Widziałem odrobinę Twojego światła
Na twarzach tych, którzy usiłują po prostu kochać
Na twarzach tych, którzy wierzą w przyjaźń i solidarność
Na twarzach tych, którzy pokazują bogactwo różnych kultur
Widziałem trochę Twojej mocy
Na twarzach tych, którzy odezwali się po latach upokorzeń
Na twarzach tych, którzy uwolnili się z niewoli alkoholu i narkotyków
Na twarzach tych, którzy się podnieśli po strasznym upadku
Widziałem trochę Twojego blasku
Na twarzach tych, którzy maszerują, żeby powiedzieć NIE zamykaniu miejsc pracy
Na twarzach tych, którzy walczą o szacunek dla Człowieka przeciwko wyzyskowi cudzoziemców
Na twarzach tych, którzy protestują przeciwko sytuacjom nie do zniesienia i walczą o prawa bezdomnych
Widziałem trochę Twojego światła
Na twarzach kolegów z dzielnicy, którzy skrzyknęli się, żeby razem poprawić swój los
Na twarzach wszystkich tych młodych, którzy odkryli, że znaczą więcej niż całe złoto świata,
Na twarzach tych, którzy idą pracować z najbiedniejszymi,żeby krzyczeć o ich wyzysku
Widziałem trochę Twojej mocy
Na twarzach tych, których miłość została zdradzona i którzy usiłują się odbudować
Na twarzach tych, którzy w złej godzinie okazują solidarność i braterstwo
Na twarzach tych, którzy ofiarowują swój czas najmniejszym
Widziałem trochę Twojego blasku
Na twarzach dzieci, tak szczęśliwych ze spotkania i samego życia
Na twarzach tych, których głowy były ozdobione szkolnymi czapkami, z uśmiechem szczęścia,
Na twarzach dzieci, które były wymalowane kolorami na święto i odkryły, że są ważne
Widziałem trochę Twojego światła
Na twarzach tych, którzy idą do obcego, żeby przejść z nim kawałek drogi
Na twarzach tych, którzy służą braciom w całej prostocie
Na twarzach słabych braci i sióstr, którzy razem próbują budować Nadzieję i Przyjaźń.